sen piąty w kolejności śnienia z dawnych lat

nie ma świata. jest tylko woda. wzburzona, granatowo białe fale rozbijające się o siebie. niebo zachmurzone, sino-różowe, miejscami szaro-białe. jestem sam… choć nie do końca. jest też ON. ON to niesprecyzowany byt który właśnie zaprosił mnie żebym oglądał stworzenie świata. dokładnie tak jak czytacie. stworzenie świata. nie widzę go ale wiem że jestem tuż za nim. latamy nad wodą, ale fale nas nie dotykają. nie widziałem nic gdy tworzył, ale byłem tam gdy to się działo.

sen czwarty w kolejności śnienia z dawnych lat

osada. dużo ludzi. obcy. mówią w języku niezrozumiałym dla mnie. osada jest przesadnie czysta. idealnie symetrycznie zbudowana. lustrzane odbicie. alejki wysypane białym lastriko (takie ostre kamyczki ożywane do nagrobków). wiem, że oni wiedzą, że ja jestem obcy. ale nikt mnie nie zaczepia, nie atakuje. patrzą się na mnie tylko. idę w stronę centrum osady. tam jest plac a na palcu stoi krzyż. na nim postać/figura (w domyśle jezus 🙂 choć we śnie ja tego tak nie odbierałem. na pewno było to jakiś symbol. gdy doszedłem pod figurę ludzie, z pogodnych i w sumie życzliwych stali się źli. zaczęli coś krzyczeć w stronę figury, rzucać kamieniami, pluć na krzyż. zacząłem ich odganiać, stając plecami do krzyża i mówić, a właściwie krzyczeć że tak nie wolno, że to nie nie fair takie zachowanie. każdy przecież może wierzyć w co chce i nie trzeba tego opluwać ani wyszydzać. po paru chwilach oni przestali a figura mężczyzny "ożyła" pochyliła się do mnie i powiedziała "dziękuję ci"

sen drugi w kolejności śnienia z dawnych lat

znów moje miasto. obok mojego domu jest wyrobisko po jakimś zakładzie a w nim woda. takie dzikie kąpielisko nad którym tłumnie spędzano czas w lecie. wychodzę z klatki schodowej i znów czuję panikę w myślach ludzi. czegoś się boją ale nie wiedzą czego. ja natomiast wiem. dziwnym trafem księżyc wypadł ze swojej orbity i zbliża się do ziemi. poszedłem nad wyrobisko by razem z ludźmi patrzeć jak księżyc leci w naszą stronę. nie czułem strachu. niebo było przecudnie błękitne. słońce prażyło mocno. księżyc zbliżył się tak bardzo, że prawie mogłem go dotknąć. nagle zorientowałem się, że jestem totalnie sam na ziemi. ludzie zostali wyssani razem z całym powietrzem. wszystko przez to, że księżyc zrobił ogromną dziurę w atmosferze przez którą wszystko uciekło z ziemii. nastała cisza. totalna cisza. ani zwierząt, ani ludzi. zostałem totalnie sam na planecie. szedłem główną ulicą pod oknami swojej kamiennicy. widziałem samochody, puste, bez ludzi, sklepy, mieszkania… nikogo nie było. najdziwniejsze jest to, że mimo tej samotności i pustki nie czułem żalu. wiedziałem że nigdy nikogo już nie będzie ale ja byłem szczęśliwy. nie musiałem oddychać, nie byłem głodny. byłem sam…

sen pierwszy w kolejności śnienia z dawnych lat

rzecz dzieje się w moim rodzinnym mieście. idę ulicą obok dworca PKS. widzę wielkie poruszenie wśród ludzi, czuję ich lęk. z naprzeciwka (potem zmienia się to w moją prawą stronę) nadjeżdza Jeździec Apokalipsy z prostytutką na tylnym siedzeniu. Jadą na wielkim chopperze (Harley Davidson??). jeździec jest ubrany jak typowy motocyklista, na ramionach ma wielkie "buły". Jakby forma zbroi. chroniące ramiona. te buły na ramionach są złote. na głowie ma kask z głowy dzikiego zwierzęcia (wydaje mi się że to niedźwiedź). jedzie i się śmieje w sposób niezbyt przyjazny (na pewno pamiętacie Kurgana z filmu "Nieśmiertelny") – coś w tym stylu. nagle zmiana scenerii. jestem w domu. w swoim pokoju. jest tam także mój starszy brat i on, Jeździec Apokalipsy. trwa walka na miecze. jeździec przebija mojego brata, ten pada, jeździec stawia miecz na dywanie i zaczyna się znów śmiać. wtedy ja biorę swój miecz i zabijam jeźdźca. mój brat z dziurą w brzuchu leży na dywanie, ale wiem że przeżył.

wstępniak senny

dla ustawienia wartości początkowych 🙂
jestem człowiekiem wchowanym w Polsce, a więc kraju głęboko katolickim – cokolwiek miałoby to oznaczać. sam jestem niewierzący, albo precyzyjniej – jestem agnostykiem. ostatecznie – kimś kto poszukiwał i znalazł. własnego boga, przyjaciela, moc. nie ma on nazwy. a wlasciwie TO. bo płci tez nie ma… chyba :P. z obserwacji świata wynika, że poglądy mam zbliżone do buddystów. ale to tylko powierzchowna ocena. ze skrawków informacji od ludzi którzy praktykują buddyzm. mam swoją wiarę i tego się trzymam. jutro pierwsza senna odsłona…

PS. pozwólcie także, że po kropkach nie będę używał dużych liter. ot, taki kaprys właściciela 😛

opisy/dziennik snów

postanowiłem zacząć katalogować swoje sny. znaleźć klucze do świadomego śnienia…. będę tu opisywał je wszystkie, bez wzglęgu na treść. kahuna – człowiek który ma/zna tajemnicę. nazwa trochę na wyrost, ale wszystko przede mną. pierwsze sny które tu opiszę, śniły mi się dawno temu. były na tyle dziwne i nie wiem jak to możliwe ale to jedyne które pamiętam tak dokładnie. każdy szczegół. jeśli trafi się ktoś, kto umie interpretować sny, wizje i przekazy – zapraszam do komentowania. uprzedzam też, że idiotyzmy i reklamy będę wywalał bez dyskusji. ot, to tytułem wstępu.