Dziś podróżowałem bardzo daleko. Byłem na pewno w przyszłości. W jakimś niezwykłym mieście. Wszystko na ziemi było zalane wodą. Budynki budowano z wody. Samochody latały, choć nie mogę ich nazwać samolotami, choćby dlatego, że samochód nie chodzi 😛 Leciałem więc samochodem. Z kimś. Nie wiem z kim, nie wiem gdzie. Wiem, że przed nami była długa podróż. W pewnym momencie ktoś(albo ja) zauważył węża w samochodzie. Nie zastanawiając się chwili złapałem go i wyrzuciłem z auta, patrząc jak spada do wody. Wąż był wielkości może zaskrońca. Cieniutki i dość krótki. Jednak gdy wpadł do wody urósł i stał się wielki, może nie jak anakonda, ale sporej wielkości żmija okularnik. Wiedziałem (co też powiedziałem moim towarzyszom podróży), że da sobie radę, bo węże świetnie pływają. Pisząc te słowa przypomniałem sobie, że już byłem w tym mieście kiedyś. W innym śnie. Te same szklano-aluminiowe budynki. Kolory delikatnego niebieskiego, błękitu i niebo odbijające się w tych szklanych konstrukcjach. Zmiana scenerii. jestem w biurze, w swoim, gdzie pracuję. To samo biurko, to samo krzesło. Przychodzi listonosz i ma dla mnie jakieś przesyłki. Jednak z Anglii od jakiejś królewskiej instytucji 😛 Royal coś tam (nie pamiętam dokładnie, ale padło słowo ROYAL). Druga to koperta, wysłana z Malty. Okazało się, że nie była do mnie. Była do kobiety. Nie wiem dlaczego, ale czułem, że muszę ją otworzyć. Tam była kartka pocztowa. Pisał mężczyzna, z tekstu wynikało, że to partner tej kobiety. Opisywał krótko swój wyjazd a na końcu napisał, że jak wróci to ona ma na niego czekać naga, tak jak on lubi i zrobi jej wszystko to co zawsze. Było też jego imię, ale nie pamiętam. Było dość dziwnie napisane, więc nie będę wymyślał.
Tag: lot
Punk, nóż w plecy i lot do domu
Wracałem do domu wieczorem lub w nocy. Było ciemno. Szedłem chodnikiem. Zaczepił mnie punk. W młodości sam byłem punkiem i nawet we śnie poczułem radość ze spotkania. Jednak ten punk wbił mi w plecy, pomiędzy żebra z prawej strony nóż. Wiedziałem, że muszę szybko dotrzeć do domu. Postanowiłem polecieć. Wiele razy już w snach po prostu leciałem, bo tego chciałem. Było mi tym razem trochę trudniej, bo byłem poważnie ranny. Ale leciałem, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy wpadali w panikę, że ktoś lata im nad głowami. W sumie, to normalny człowiek nie lata. Dotarłem do domu, nie do końca był to mój dom, ale dokładnie w miejscu gdzie mieszkam. Był pusty, bez domowników. Zapaliłem światła, poszedłem do łazienki. Odkręciłem kran z zimną wodą i wszedłem do wanny. Tu niestety sen, lub moja pamięć się urywa.
Podniebna przygoda, wolność!
To był sen jakiego dawno nie miałem. Piękny, porywający i totalnie „świadomy”, choć bez możliwości kreowania otaczającego świata. Leciałem, ale leciałem na jakimś krześle, łóżku, sterując joystickiem. Początki były trudne, bo musiałem koordynować lot z dronem, który musiał być w pobliżu mnie, żebym ja mógł lecieć. Nie byliśmy połączeni kablami czy czymś podobnym, jednak właściwie to ja musiałem sterować dronem, a to powodowało, że leciałem ja, jakby z opóźnieniem i przesunięciem względem drona. Ciekawe, że zapamiętałem słowa kogoś, kto pomagał mi wystartować. Musiałem utrzymywać mój „pojazd” pochylony o 20 stopni względem pionu. Wtedy było optymalnie. Zanim więc nauczyłem się panować na tym wszystkim, czasami zahaczałem o korony drzew, o jakieś gałęzie, kable energetyczne. Było parę razy dość niebezpiecznie, bo dron „uciekł” gdzieś na bok, a ja leciałem wprost na wieżowiec. Ale gdy już nauczyłem się lepiej panować na dronem doznania były po prostu wyjątkowe. W realnym świecie, jakiś czas temu, wyrzuciłem ze swojego słownictwa wyrazy „o jezu”, „boskie” i tym podobne. Zastąpiłem je np. wyrazem „szamańskie” – czyli wspaniałe :). To doznanie było po prostu szamańskie. Korony drzew są niesamowite z lotu człowieka (bo ptakiem nie jestem :P). Widziałem gniazda z pisklętami, całą masę podniebnych stworzeń, dużych i małych. Widziałem kolory nieba i chmur, których z powierzchni planety, nie da się zobaczyć. Czułem wolność i zachwyt. Czułem tak ogromną radość i zachwyt, że teraz, gdy spisuję ten sen mam w głowie te myśli, ten lot. Uczucia, tam z góry. Piękno planety, kolory. Czuję wiatr, który czasami dmuchał mi w twarz. To było tak realne i tak cielesne doznanie. Absolutnie wyjątkowe, żywe, fizyczne. To chyba pierwszy raz, gdy żałuję, że nie umiemy latać.