Jechałem z córką autobusem. Ma 7 lat. Dojechaliśmy na pętlę. Wychodzimy na ogromny plac. Nagle mała znika. Gdzieś poszła. Denerwuję się, szukam jej, ale pojawia się mój młodszy brat. We śnie ma 25 lat (choć naprawdę ma od parunastu dni 30). Szukam córki, ale zachrypniętym, łamiącym się głosem (jakby ogromna chrypka, która nie pozwala krzyczeć) krzyczę jego imię. Ludzie, który wiedzą, że szukam córki pokazują, że ona już wraca. Że nic jej nie jest, była tylko coś sprawdzić. Nie zwracałem na to uwagi wciąż wołałem brata, jakby on był córką ale i tak on wciąż był obok mnie. Strasznie zakręcone. Zmiana scenerii. Moje ukochane góry, jakaś polana, mały kościół. Piękna, słoneczna pogoda. Błękit nieba i zieleń trawy. Moja córka patrzy w kierunku kościoła i ukradkiem „żegna się” jak chrześcijanie/katolicy. Zauważyłem to. Mówię do niej, że to nie jest wiara dla niej. Że my tak się nie zachowujemy. Ona mi na to – wiem tato, ale tylko chciałam zobaczyć jak to jest. Bo widziałam, że inni tak robią.