drzwi

przyszedłem z córką do mieszkania. prawdziwego, w którym teraz mieszkam. córka zamknęła drzwi, poszła do swojego pokoju. odwróciłem się i zobaczyłem, że wypadła klamka i wszystkie zamki z drzwi. nie można było ich w żaden sposób otworzyć. zapytałem jej jak to się stało. nie umiała mi odpowiedzieć. pod szafką z butami znalazłem klamkę i włożyłem do drzwi.. udało się je otworzyć.

hanibal

śnił mi się hannibal lecter, byłem w jego celi. cela była ogromna, jak sala gimnastyczna. ale całkowicie pusta. gdy weszliśmy do tej sali nagle strażnicy zaczęli zabierać z parapetów narzędzia.. zamykać okna. ktoś tego nie dopilnował. były tam noże, kombinerki, piły, młotki… zabrali wszystko ale nie zauważyli śrubokręta. hannibal z drugiego końca sali rzucił w strażnika, śrubokręt wbił się w jego głowę po uchwyt. ja zaś kontynuowałem pogawędkę z hannibalem. 

to jakaś masakra… nie oglądałem tego filmu.. słyszałem o nim, widziałem pewnie urywki ale ile to lat temu było… a tu proszę, taki prezencik od mojego umysłu. 

biurowiec gdzieś w azji

pojechałem z jakimś mężczyzną chyba do hong kongu. weszliśmy do biurowca, wjechaliśmy windą na ostanie piętro. przywitała nas młoda kobieta, polka która była tam jakimś dyrektorem. oprowadzała nas po biurach. biura to ogromne hale, betonowe, szare z podzielonymi boksami, pełno ludzi. nagle informacja, że trzeba się ewakuować. ale dziwnie, bo tylko my dwaj tego posłuchaliśmy. wybiegliśmy na balkon ze schodami ewakuacyjnymi. były tam takie tory zjazdowe, zamiast schodów po prostu pochyła platforma pokryta rolkami ułożonymi poziomo. wystarczyło się położyć lub usiąść i zjeżdzało się w dół. budynek był bardzo wysoki. długo zjeżdzaliśmy. każde piętro to jeden zakręt o 180 stopni. dojechaliśmy na sam dół, potem weszliśmy do jakiegoś rękawa przez który musieliśmy się przeciskać aby wyjść ze strefy zagrożenia. na końcu tej strefy był pies. bałem się że nas zaatakuje. ale chwilę później pomyślałem, że nasze kombinezony (nie pamiętam żebym go ubierał wcześniej) były niebieskie. a ten pies był tak szkolony, że gdy ktoś z tunelu wychodził w takim kolorze to pies nie atakował, bo wiedział że to ewakuaowani ludzie. 

znów hotel i córka

przyjechałem do hotelu, ale to była totalna ruina (znam ten budynek z jednego z poprzenich snów, ale wtedy to nie był hotel). zostawiłem tam córkę żeby się bawiła a ja z okna zobaczyłem budynek siłowni. stało pod nim kulku osiłków w żółtych koszulkach. okazało się, że jakiś chłopak "za bardzo" patrzył się na dziewczynę ich szefa. chcieli go pobić. nagle, drzwi się otworzyły i wyszedł z nich ten chłopak. dostał jeden strzał pięścią od szefa tych osiłków. stracił przytomność. w tym momencie ja znalazłem się w jego świadomości.. widziałem jego twarz, jakby w mlecznej poświacie. powiedział mi, że on się zakochał w jego dziewczynie ale nic złego nie zrobił. że przychodził tylko patrzeć na nią bo to jest dla niego forma psychoterapii. na koniec powiedział, że resztę wyjaśni mi w realnym świecie. wyszedłem wtedy z jego umysłu. na dworze było już ciemno. przypomniałem sobie o córce. poszedłem do tej ruiny która niby była hotelem. włączyłem jakieś światło przez wejściem… a tam córka, nagusieńka wyszła z ciemnej piwnicy, brudna od węgla i ziemi. wtuliła się we mnie jak małpka. zabrałem ją z tego miejsca i poszliśmy w nieznanym kierunku.

winda i pies

pojechałem z jakimś człowiekiem na ulicę koszyka. on miał coś zabrać z domu. weszliśmy na klatkę schodową, chciałem iść po schodach na drugie piętro, ale on uparł się na windę… i stało się – winda pomimo wybrania przycisku numer 2 pojechala wyżej. koleś powiedział że jedziemy na drugie, ja mu odpowiedziałem – o ile się zatrzyma. dojechaliśmy powyżej 10 piętra i zjechaliśmy na parter wciąż wciskając przycisk alarmu. na parterze jakaś kobieta otworzyła nam drzwi i uciekła. wtedy poszliśmy na piechotę na drugie piętro. gdy weszliśmy do mieszkania on chciał schować psa, ogromnego amstafa. niestety pies (suczka) zupełnie go nie słuchała. warczała, szczekała, weszła mi między nogi. ja zastygłem w bezruchu. nic mi nie zrobiła, koleś znalazł czego szukał i wyszliśmy z mieszkania.

rysunek mojej córki

wczoraj przeżyłem delikatny szok. moja córka ma 5 lat. przezornie zapytałem czy przypadkiem nie czyta mojego bloga. w szczególności ostatniego snu. nie czyta. dostałem od niej obrazek który narysowała w przedszkolu. zapytałem czy wszyscy rysowali to co ona. znów zaprzeczenie. na obrazku był PAJĄK!!! z kolcem, który jak wyjaśniła mi córka, pająk wbija w NOGĘ i wtedy człowiek umiera. sprawdziłem dziś rano, czy przypadkiem mi się to nie śniło… ale nie, rysunek leży na szafce. wiem, wiem, wiem… to mógł być zwykły przypadek… ale ja w takie przypadki nie wierzę..

polonez i pająk

jakiś parking, szukałem miejsca do zostawienia auta. było jedno, wskazane przez parkingowego. pod plandeką. obok stał stary żuk. wjechałem tyłem.. aaa. jechałem starym polonezem. ale wyjątkowo dobrze się prowadził. we śnie tak właśnie myślałem. byłem zaskoczony. zaparkowałem zbyt blisko żuka więc chciałem przeparkować. podjechałem do przodu, odjechałem w bok i cofnąłem znów… niestety za mną była skarpa. auto do połowy wisiało na skarpie. próbowałem go podnieść ale mi się nie udało. zostawiełm więc i poszedłem. dotarłem do domu, ale nie byłem w swoim domu. zaczęła mnie boleć stopa. dziwne kłucie jakby wewnątrz. przyciskałem, zeby sprawdzić czy mi się cos nie wbiło… i nagle, pod skórą, dosyć głęboko zauważyłem kształt pająka, ruszał się w mojej nodze. był duzy. odwłok wielkości 2 zł… koszmar… przycisnąłem mocno, zeby go zabić. przestał się ruszać, ból zniknął. ja zacząłem się zastanawiać do jakiego lekarza mam iść żeby się pozbyć go ze stopy. 

hotel

Wszedłem do hotelu, to chyba było w moim mieście. ale w miejscu, gdzie nie miałem pojęcia o istnieniu hotelu. piekny hol, bogaty wystrój. wyszedłem tylnym wyjściem na brzydkie podwórko. zatrzymałem się i spojrzałem na hotel. jedna połowa była wyremontowana, wspaniała i cudowna, druga, brzydka, stare okna, odpadający tynk. przykry widok. postałem jeszcze chwilę, popatrzyłem i wyszedłem przez bramę w ogromnym murze oddzielającym podwórko hotelu od ulicy.

płonące niedźwiedzie

Byłem na terenie starej fabryki, jakiegoś zakładu… ruiny budynków z czerwonej cegły, w środku pełno śmieci, takie dzikie wysypisko. większość tych hałd płonęła, słyszałem piękny dźwięk ognia, widziałek ogromne płomienie. w pewnym momencie zauważyłem jak mój malamut (suczka) zaczęła atakować coś w płomieniach. okazało się, że na terenie są 4 niedźwiedzie które po prostu stoją w płomieniach. nie paliły się wcale, nie uciekały. suczka chciała mnie obronić, aż byłem w szoku. na codzień jest baaardzo spokojna. tam, zażarcie atakowała jednego z niedźwiedzi. ten w pewnej chwili się wycofał z płomieni i oddalił w ruiny. mnie zaatakował inny, uciekłem na jakieś schody, dziwne to schody, stały właściwie same schody, ściana tylko po prawej stronie i na końcu, na górze były drzwi. gdy dochodziłem do nich drzwi się poruszyły i w ostatniej chwili zauważyłem, że za nimi jest niedźwiedź. zbiegłem szybko na dół, on został na górze. zawołałem sukę i wyszliśmy z tej zrujnowanej fabryki.

kioski i samoloty

byłem obok dworca PKP z moim przyjacielem. kupowałem coś w kiosku dla jego syna. w tym kiosku pracowała dziewczyna, znam ją w realnym świecie, prześliczna, bardzo oryginalna uroda. kupowałem jakieś zeszyty mały modelarz czy coś takiego. złapała mnie totalna głupawka, nie umiałem się powstrzymać od śmiechu. poszliśmy z piotrem w stronę domu. ulica płynnie przeszła w stromą górkę, wybetonowaną, choć było lato na niej były śniegowe koleiny. na dole stał VW GOLF – zjechałem na nogach po tych koleinach i przeskoczyłem przez dach tego golfa. poszliśmy dalej. koleś się zdenerwował i biegł za mną. rzucał na mnie opony mówiąc że je zniszczyłem. zakładał na mnie te opony. w pewnym momencie powiedziałem – marek, daj spokój, przecież nic się nie stało. to był kolega ze szkoły, ale mnie nie poznał. powiedział ze ma na nazwisko marek. dał sobie spokój a my szliśmy dalej. nagle, dochodząc do dużej ulicy zauważyliśmy ogromny samolot. ale nie taki zwykły, to było ja ogromna wersja naczepy do przewodu cementu w kształcie złamanego w dół walca. widać czasami takie na ulicach. byłem zdziwiony że mamy tu lotnisko, ale piotr powiedział że to przecież prezydencki samolot i on ląduje tu niedaleko. maszyna nie miała śmiegieł ani silników, zawracała sprawnie i szybko jak helikopter… wyglądała niesamowicie… i była ogromna, leciała nisko. widziałem pilotów w kabinie.