Apokalipsa planety, obcy i ratunek w genach

Jeździłem po mieście. Spotykałem znajomych, których od dawna nie widziałem w realnym świecie. Byłem w jakimś centrum handlowym. Stałem na stromym podjeździe i nie mogłem ruszyć (a skrzynię mam automatyczną). W końcu jakoś się udało. Pojechałem po córkę, bo poczułem dziwny niepokój. Ukazało się bowiem ogłoszenie, o badaniach genetycznych całej ludzkości. Władze prosiły (lecz nie był przymus), aby zgłaszać się na dość nieprzyjemne badanie (pobranie materiału). To miało w czymś pomóc. Ja, zdecydowanie sceptyczny do tego typu akcji, pojechałem w dość daleką podróż w góry. Własnie z córką. Mijaliśmy kilometrowe kolejki aut i pieszych, którzy zdecydowali się odpowiedzieć na wezwanie rządów. Byłem dość przerażony, jak długo będziemy musieli czekać na swoją kolej. Coś się jednak stało. Gdy wysiedliśmy z samochodu, obcy (kosmici!), którzy pomagali rządom, wykryli naszą obecność (moją i córki) i stworzyli pas odsuwając auta na bok, umożliwiający nam przejazd. Moja córka była podobno bardzo ważna. Doszliśmy do ogromnego budynku, całkowicie ze szkła. Byliśmy na szczytach gór. Dziwne były to góry. Góry z węgla. Okazało się (po pobraniu materiału od córki), że ma wyjątkowe geny i jakąś informację zaszytą w tych genach. Później, jakby przeskok w czasie w przyszłość, do chwili, gdy na szczytach gór (ściętych, aby uzyskać płaski teren), było zbudowane miasto, lub bardziej osada. Parterowe baraki w których mieszkali ocaleni. Oczekiwaliśmy na apokalipsę. Inna rasa obcych wywołała ogromną powódź na ziemi. Większość ludzi zginęła. Niedobitki ukryły się własnie w takich osadach. W oddali, widzieliśmy ogromne fale pędzące w naszą stronę. Obca rasa, która nam pomagała, starała się zniwelować te fale, ale było coraz trudniej. Nagle, moja córka gdzieś zniknęła. Bardzo się bałem. Szukałem jej po osadzie. Znalazłem, a właściwie doprowadzono mnie do niej. Okazało się, że kosmici, Ci “nasi” znaleźli sposób na zdekodowanie tej informacji z genów mojej córki. To była “broń ostateczna”. Nie była to jednak broń do ataku. To jakby rodzaj tarczy, która pozwoliła przepędzić/zniechęcić tych złych obcych. Niebo było od wielu lat sine, mroczne. Woda, fale oceanów którymi atakowali obcy, były mroczna. Spienione pędziły po raz ostatni, gdy uaktywnili tę tarczę. To nie było coś widzialnego. To jakiś rodzaj energii, którym zatrzymali wody zalewające najwyższe szczyty gór. Fale ustały, deszcz jeszcze padał. Wiedziałem jednak, że nic nam nie grozi.