Mantry, trans i buddyjski festiwal

Byłem nocą w jakimś mieście. Tłumy na ulicach. Wyszedłem z małego mieszkanka w dziwnej dzielnicy tego miasta. To właściwie pokoik bardzo niski, z malutkim oknem. Wejście przez ciasny korytarz z prawie pionową drabiną. Idąc przez miasto trafiłem na jakiś festiwal (chyba buddyjski). Wszędzie kolorowo ubrani ludzie, spotkałem kilka kobiet które miały książki w sanskrycie, pięknie zdobione. Rozmawiały ze sobą również w sanskrycie. Przepychałem się przez ten tłum chcąc dostać się na czoło pochodu. Gdy to już się udało wpadłem w trans. Cały pochód zatrzymał się, śpiewał mantry a ja byłem w coraz głębszym transie. Zmieniałem na ich oczach świat. Przesuwałem galaktyki, zmieniałem prawa fizyki, robiłem z tym światem co chciałem. W pewnym momencie byłem w kilku postaciach. Gdy trans się skończył obróciłem się. Tłum stał. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi. Uśmiechnięci. Zobaczyłem w pierwszym rzędzie kolegę z którym nie raz i nie dwa uczestniczyliśmy w Ceremonii z Ayahuaską. Wracałem po tym wydarzeniu do tego pokoiku. Wejście do korytarza stało się jeszcze bardziej ciasne. Z trudem, szczebel po szczeblu wchodziłem na górę. Wejście do pokoiku  stało się tam ciasne, że nie byłem w stanie włożyć głowy. Obudziłem się. 

Baza na księżycu

Mieszkałem, lub zostałem wysłany aby mieszkać na księżycu. Pilotowałem mały wahadłowiec, jednoosobowy. Doleciałem na miejsce, ale władze księżyca chyba mnie nie chciały przyjąć. Strzelano do mnie, uciekałem, ukrywając się w ciemnościach i śnieżycy 🙂 Tak, padał tam śnieg. Mój wahadłowiec był jakby częścią mnie. Pilotowałem go myślami, mogłem reagować szybciej i lepiej niż jakikolwiek komputer. Później, sen stał się prawie świadomy. Nie było powiedziane we śnie, nie rozpoznałem, że to sen (jak to bywa, gdy śnię o windzie), jednak możliwość sterowania snem, nadludzkie możliwości mojego ciała, dały to przeświadczenie, że byłem na granicy rozpoznania.

Porządki w antykwariacie

Bardzo ciekawy i dobry sen. Śnił mi się magazyn/antykwariat. Wszystko było gotowe do wyniesienia. Były obrazy, pudła, tkaniny. Cała masa rzeczy, które ktoś gromadził. Gdy umarł ja dostałem zadanie wywiezienia tego, tym bardziej, że w tym miejscu miałem rozpocząć swoją działalność (jakąś). Wszystko zgromadziłem w jednym miejscu. W kwadracie. W sensie formy ułożenia. Nic nie było przypadkowo rzucone. Jakby ogromny tetris. Czekało na kogoś, kto miał przyjechać i zabrać. W pewnym momencie pojawił się Jan Peszek z kilkoma mężczyznami. Chcieli coś kupić, przeglądali zgromadzone rzeczy. Jan Peszek powiedział, że to obrzydliwe. Nic nie kupili i wyszli. Na wewnętrznym podwórku stały jakieś meble (ale nie były z mojego magazynu). W pewnym momencie przewróciły się na kogoś i ta osoba zginęła. Zupełnie się tym nie przejąłem. Okazało się, że mój magazyn jest już pusty. Moją działalnością okazała się działalność telewizyjna. Piracka 🙂 Znalazłem sposób na włamanie do sieci UPC i na jednym z kanałów mogłem na żywo nadawać swoje programy. Mogłem też, używając tej sieci, przenosić się do domu widzów. Niezwykłe uczucie 🙂