Mantry, trans i buddyjski festiwal

Byłem nocą w jakimś mieście. Tłumy na ulicach. Wyszedłem z małego mieszkanka w dziwnej dzielnicy tego miasta. To właściwie pokoik bardzo niski, z malutkim oknem. Wejście przez ciasny korytarz z prawie pionową drabiną. Idąc przez miasto trafiłem na jakiś festiwal (chyba buddyjski). Wszędzie kolorowo ubrani ludzie, spotkałem kilka kobiet które miały książki w sanskrycie, pięknie zdobione. Rozmawiały ze sobą również w sanskrycie. Przepychałem się przez ten tłum chcąc dostać się na czoło pochodu. Gdy to już się udało wpadłem w trans. Cały pochód zatrzymał się, śpiewał mantry a ja byłem w coraz głębszym transie. Zmieniałem na ich oczach świat. Przesuwałem galaktyki, zmieniałem prawa fizyki, robiłem z tym światem co chciałem. W pewnym momencie byłem w kilku postaciach. Gdy trans się skończył obróciłem się. Tłum stał. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi. Uśmiechnięci. Zobaczyłem w pierwszym rzędzie kolegę z którym nie raz i nie dwa uczestniczyliśmy w Ceremonii z Ayahuaską. Wracałem po tym wydarzeniu do tego pokoiku. Wejście do korytarza stało się jeszcze bardziej ciasne. Z trudem, szczebel po szczeblu wchodziłem na górę. Wejście do pokoiku  stało się tam ciasne, że nie byłem w stanie włożyć głowy. Obudziłem się. 

Spotkanie po 30 latach, Bóg i Szaman

Dość niezwykły sen. Całość działa się właściwie w jednym miejscu, bliżej nieokreślonym. Jakieś mieszkanie, jakieś miasto. Spotkałem się z dawnym znajomym, z lat ’80. Co prawda nie był sobą fizycznie we śnie, miał ciało kogoś innego, ale to nie jest ważne. Chodzi o rozmowę. Wspominaliśmy stare czasy, ja mówiłem o tym co jest teraz. O swoich sukcesach. Nagle padło pytanie z jego strony: a czy myślałeś kiedyś o Bogu? Zaskoczony trochę, odparłem najdyplomatyczniej jak umiałem, że to dość wrażliwy temat, ja mam swoje poglądy, ale nie chodzę, nie namawiam i nie rozpowiadam. Nie chciałbym Cię urazić, bo domyślam się jakie Ty masz poglądy. Wróćmy jednak do naszych starych fajnych czasów. Niestety nie dał się przekonać i wciąż drążył temat. Odpowiedziałem więc, że Boga nie ma, a ja sam jestem Szamanem. Nasze wizje świata mocno się różnią ale nie chcę, aby to przeszkodziło temu, co mamy wspólne. Wyczułem jednak spory mur niechęci, który pojawił się po mojej deklaracji. Próbowałem znów zmienić temat. On jednak trwał w swoim. Nastąpiła wymiana zdań. Powiedziałem, że to nie jest fair, że nie ma otwartego umysłu. Nie musi się zgadzać ze mną, ale jak każdy, również on, mam prawo do własnego postrzegania wszystkiego. Chodziłem dość długo za nim, starając się rozmawiać. Niestety, jak grochem o ścianę. Wyszedłem więc z mieszkania, rozglądając się po okolicy. To były ruiny jakiegoś starego/starożytnego miasta. Większość murów była śnieżnobiała. Widziałem jeszcze młodych ludzi, który chyba wynajmowali pokój w jednym w budynków. Żeby się tam dostać skakali na rowerach poprzez fosę (wysokość na oko – z 10 metrów przepaści). Most był zawalony. Wybijali się z pozostałości po jednej stronie i wskakiwali na pozostałość po drugiej stronie.

Hotel 7 gwiazdkowy i parasol nad miastem

Niesamowite przeżycie. Piękny kompleks hotelowy. Wszystko ze szkła. Trafiłem do niewielkiego pomieszczenia,  w którym były 3 lub 4 kobiety. Jedna z nich to był “papież” ich wyznania. Starałem się przekonać, że nie robię nic złego komuś, kogo proszę o pokazanie własnych rytuałów, tradycji i wierzeń. Przez moją ciekawość. Fakt chęci poznania. Sam tego nie praktykuję, bo mierzi mnie kult czegoś, kogoś. Szacunek i oddanie czci to zupełnie coś innego. Ale nie kult (we śnie oddałem własne prawdziwe emocje i przekonania.) Niestety nie zostało to dobrze odebrane, wręcz potępione. Zostałem wyproszony. Ich “papieżyca” była na łożu śmierci. Wyszedłem więc i skierowałem się do ogromnego holu. Szukałem córki, która gdzieś się kręciła po budynku, czekając na mnie. Musiałem wejść do windy (!) i pojechać na 1 piętro, bo tam ją zobaczyłem. Z windami bez zmian. Znów myśl, że to sen, winda była tak ciasna, że ledwo się zmieściłem, i nie stała na swoim przystanku. Podłoga windy była mniej więcej na wysokości połowy mojego uda. Wsiadłem i… skończyło się, zanim się zaczęło. W windzie zamknąłem oczy, kazałem windzie po prostu pojechać na 1 piętro. Tak też się stało. Winda zrobiła się normalna, przestronna i grzecznie zatrzymała się na piętrze. Nie pamiętam, czy spotkałem się z córką. W kolejnej odsłonie byłem w moim mieście. Nad częścią starego miasta jakiś bank (!) zbudował ogromny parasol. To było niesamowite. Pamiętam, że ktoś się zachwycał, że każde przęsło konstrukcji mogło utrzymać 2 tony. Tych przęseł było całe mnóstwo. Oddanie do użytku tego parasola nad miastem uświetnił koncert Kayah. Miałem okazję ją poznać na tym koncercie, bo ktoś mnie wprowadził za kulisy.

Ulewa i jazda autobusem

Niewyobrażalnie potężna ulewa. Jeździłem po moim mieście autobusem. Kierowca był jakimś moim znajomym. Rozmawialiśmy na temat ulewy. Czegoś takiego nie widziałem nigdy. Z nieba lały się ogromne ilości wody, jakby ktoś odkręcił ogromny kran. Ludzie starali się ukryć, ale nic z tego nie wychodziło, bo z każdej rynny, dziury w chodniku, kanału – tryskała woda. Ja jechałem do lekarza i zastanawiałem się, co zrobić, żeby nie zmoknąć.

Wycieczka z Wojtkiem Jóźwiakiem

Byłem w moim ukochanym Londynie. Okazało się, że naszym (był jeszcze jakiś człowiek) przewodnikiem jest Wojtek Jóźwiak. Jeździł londyńską taksówką i pokazywał nam miasto. W pewnym momencie chciał wjechać na most, estakadę (znów powtórka symboli – auto, most, woda – to już trzeci sen). Niestety podjazd był bardzo stromy. Około 75-80 stopni. Wojtka taksówka nie dała rady wjechać. Wojtek wycofał się, zrobił dłuższy podjazd, jechał szybciej, ale znów bez powodzenia, choć byliśmy prawie na samym szczycie. Wojtek wpadł na pomysł. Pojechaliśmy na dworzec, jak się okazało, lotniczy! Kupiliśmy bilety i wsiedliśmy do samolotu. Był bardzo dziwny. Mały, może na 50 osób. Coś jak autobus. Nawet pilot (kobieta) miała ogromną autobusową kierownicę. Ale to był samolot. Usiadłem w bardzo wygodnym fotelu, w pierwszym rzędzie za drugim pilotem (ich kabina nie była oddzielona). Pojawił się mężczyzna, aby sprawdzić bilety. Pokazałem swój i się obudziłem.

Król holenderski i znów winda

Byłem z pismem (wśród innych ludzi) u holenderskiego króla. W piśmie stawiałem postulat o zmianie sposobu wynagradzania lekarzy (!). Chciałem, aby zarabiali tyle, żeby nie musieli pracować na wielu etatach. Żeby lekarz był specjalistą w swojej dziedzinie w jednym konkretnym gabinecie. Postulat był wydrukowany na drukarce, podpis natomiast złożyłem własnoręcznie. Dziwnym pisakiem. Strasznie brudził. Czułem wstyd, że oddaję taki dokument królowi. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, jakiej formy użyć, pozdrawiając czy też okazując szacunek królowi. Podpisałem się po prostu (po polsku) pozdrawiam. Gdy wyszedłem z gabinetu, trafiłem do jakiegoś miasta. Była piękna pogoda. Wszedłem do budynku, niby mieszkalny blok, ale w środku wyglądał jak moja podstawówka. Wsiadłem do WINDY! Rozmawiałem z ludźmi, ciągle kucając. Patrzyłem na nich z dołu. Mama z dzieckiem (dziećmi). Tematu rozmów nie pamiętam. Oni wysiedli, a ja przypomniałem sobie, że zostawiłem na którymś piętrze książkę i klucze od mieszkania. Wcisnąłem (będąc już sam w windzie) 1 piętro. I tu ciekawa sytuacja. Winda jakby chciała mnie znów uwięzić. Czułem to w jej zachowaniu. Jakby znów chciała mnie zawieźć na nieistniejące piętra. Jednak prawie nic takiego się nie stało. Owszem, na 4 piętrze zauważyłem moje klucze włożone w zamek windy i tak pozostawione. Nie mogłem ich wyjąć, bo winda się nie zatrzymała. Stwierdziłem, że pójdę po schodach, ale teraz książka. Dojeżdżając do 1 piętra chciałem wysiadać. Winda jednak postawiła na swoim. Zawiozła mnie na parter. Niby nic, parter przecież istnieje. Ale i tak zrobiła nie do końca jak sobie tego życzyłem. Wypuściła mnie natomiast bez oporów. Drzwi lekko się otworzyły i wyszedłem z budynku. Nie szukałem już kluczy i książki. Jak zawsze przy snach o windzie – był to sen świadomy. Świadomy tego, że śnię, że to znów winda. Nieświadomy – bo nie mogłem reagować świadomie. Musiałem podporządkować się “scenariuszowi” snu.