Uliczka w UK. Szukam taksówki. Jest. Proszę kierowcę, żeby poczekał, bo muszę iść po pieniądze do bankomatu. Wracam, przepraszam go za zwłokę. Wsiadamy do auta, a tam na tylnej kanapie siedzi inny pasażer. Wysiada i ładuje się pomiędzy mnie i kierowcę (dziwne jest to, że w realnym życiu NIGDY nie siadam obok kierowcy, zawsze jadę z tyłu). Obaj panowie są dosyć duzi. Jest ciasno. Rozmawiają w jakimś dziwnym języku, brzmiał jak holenderski. Jedziemy do miejsca, którego nazwa jest niewypowiadalna (nawet we śnie nie byłem w stanie jej powiedzieć kierowcy). Uruchamiam tablet z nawigacją i patrzę, czy dobrze jedziemy. Kierowca nie do końca wie, gdzie ma jechać. Nawigacja pokazuje dobrą trasę, ale on wciąż twierdzi, że mamy jechać w drugą stronę. Po jakimś czasie jednak dojeżdżamy. Okazuje się, że to POLSKA dzielnica w Londynie. Jest piękna, kolorowa, czysta. Niesamowita!!! Jak wesołe miasteczko (tu, po przebudzeniu, miałem odczucie jakbym tam kiedyś był… bo byłem… podczas ceremonii Ayahusca jakiś czas temu). Nawigacja twierdziła, że dojechałem na miejsce. Był hotel, estakada, rondo pod estakadą. Wysiadłem i … zmiana scenerii. Trafiłem na działkę mojej babci (już pojawiała się w moich ostatnich snach). Ku mojemu zdziwieniu, nowymi użytkownikami byli moi znajomi z realnego świata. Zaprosili mnie. Wszedłem i zobaczyłem pięknie odnowiony i odbudowany domek letniskowy. Zacząłem opowiadać, jak tu było wcześniej, gdy moi dziadkowie tu urzędowali. Układ pomieszczeń podobny, choć mocno rozbudowany. Piotr poprosił mnie o pomoc w plewieniu. Nie chciałem tego robić. Mówiłem, że idę na spotkanie i nie mogę tam wejść z brudnymi rękami i paznokciami. Odwróciłem się i zobaczyłem gruszę, którą moja babcia posadziła dla mnie (uwielbiam gruszki). Ogromne owoce, choć na jednej z gruszek były jakieś wypustki na skórce. Porozmawiałem jeszcze chwilę z nimi, pożegnałem się i poszedłem.