Im więcej medytacji, im więcej przebywania ze sobą, tym mocniejsze odczucie, właściwie nawet namacalne, że znikają lub powoli odchodzą z mojego życia ludzie, z którymi nie jest mi po drodze. Pojawiają się dziwne sytuacje, pretensje, oczekiwania, żale (ukryte i jawne) – totalnie dla mnie nie do pojęcia. Czasami mam wrażenie, że robią to celowo, że chcą spalić mosty bo inaczej nie umieją tego zrobić. Nie potrafią rozmawiać, nie potrafią przyznać się przed samym sobą, że są egoistami, że innych traktują z góry, mają ich za kogoś gorszego. Zapatrzeni w siebie, pewni swojej nieomylności i doskonałości. Obserwuję to z zaciekawieniem, bo ja wiem, że bez nich ja sobie poradzę. Jest nawet taka możliwość, że nie zauważę zmiany, poza tym, że nie będę musiał nikomu dawać siebie, skoro i tak to bez znaczenia dla tej drugiej strony. Z dnia na dzień czuję się lżejszy i silniejszy. Są przy mnie dobre energie, są i pojawia się ich coraz więcej. Te same pasje, te same zainteresowania, ten sam sposób patrzenia i odczuwania. Ale zgodnie z tym co ja czuję, to nie będzie rewolucja a raczej ewolucja. Powolny proces uwarunkowany czynnikami których teraz nie chcę i nie mogę zmienić. Jednak ewolucja jest nieunikniona. Ta myśl dodaje mi siły i cieszy najbardziej.