Dotarłem do starego, ale pięknie odrestaurowanego budynku z cegieł. Przy wejściu była recepcja, mogli tam wchodzić tylko „swoi” lub obcy, ale wprowadzani przez „swoich”. Wszedłem do środka, wprowadzony we śnie, przez kolegę z pracy. Po prawej stronie ogromnej i wysokiej sali były schody którymi właśnie schodziło się w dół. Wysokość to mniej więcej cztery piętra. Od środka, wszystkie ściany były z odnowionej cegły. Czyste, równe, symetryczne. Idealne. Kolega wraz z kimś z obsługi pokazywał pozostałe miejsca w środku budynku. Ta ogromna sala służyła do tańczenia. Po przekroczeniu pewnej linii wpadało się w swego rodzaju trans. To działo się samoczynnie. Kolega zademontstrował i faktycznie. Zaczął tańczyć w hipnotycznym transie. Poszedłem wtedy, już sam, zwiedzić resztę tego „klubu”. Była sala nauki baletu dla dzieci, można było to obserwować przez ogromne szyby. Dorośli w pewnej chwili też zaczęli tańczyć. Coś było tam, na dole takiego, że taniec wywoływał trans. Doszedłem do miejsca, gdzie można było zejść głębiej. Tam też wszystko było ceglaste, odnowione i bardzo głębokie. Sto a może i więcej pięter podziemnego budynku. Wydaje mi się, że albo sam wiedziałem, że tam jeszcze nie teraz, albo ktoś mnie powstrzymał, że jeszcze nie pora na mnie tam schodzić. Bardzo bardzo pozytywny sen. Czysty i jasny. To też ważne. W tych podziemiach nie było źródła światła. Wszystko było jasne, biło wręcz blaskiem. Nie oślepiało, ale nie było źródła tego blasku.