baaardzo dziwny sen. okolica znajoma, łudząco przypominała jedną z dzielnic mojego miasta. rzeka, ale płynąca w drugą stronę niż w rzeczywistości. szybszy był też nurt rzeki oraz jej czystość :))) woda była jak w górskim potoku – taka czysta. nagle z nieba zaczynają spadać samoloty. łamią się uderzając o drzewa i o ziemię. ale nie ma ognia. spadają kilka metrów ode mnie. zjawia się jakaś ekipa śledcza. chce ustalić przyczyny. nagle okazuje się, że to wszystko spowodował mały chłopiec, który taśmą klejącą coś tam pozaklejał w tych samolotach. chłopiec miał ze sobą butelkę z przezroczystego, białego szkła. próbowałem (dosyć brutalnie) wyrwać mu tą butelkę. gdy mi się udało wyrzuciłem ją do rzeki. chłopczyk powiedział facetom o tym zajściu (mimo że wszystko działo się nie oczach tych ludzi od ustalenia przyczyn katastrofy). wtedy okazało się, że ta butelka to jedyny (!) dowód przeciwko temu chłopcu. skoczyliśmy (ja i chłopiec) na brzeg rzeki i weszliśmy w jej nurt. zobaczyłem butelkę, chwyciłem ją przed chłopcem i wtedy coś wielkości mojej dłoni (jakiś dziwny robak/ duży karaluch koloru żółtego) przyczepił mi się do ręki. nie ugryzł mnie ale czułem że chciał, czułem jego odnóża na przedramieniu. zrzuciłem go do wody a sam wyszedłem z butelką na brzeg.