pojechałem z jakimś mężczyzną chyba do hong kongu. weszliśmy do biurowca, wjechaliśmy windą na ostanie piętro. przywitała nas młoda kobieta, polka która była tam jakimś dyrektorem. oprowadzała nas po biurach. biura to ogromne hale, betonowe, szare z podzielonymi boksami, pełno ludzi. nagle informacja, że trzeba się ewakuować. ale dziwnie, bo tylko my dwaj tego posłuchaliśmy. wybiegliśmy na balkon ze schodami ewakuacyjnymi. były tam takie tory zjazdowe, zamiast schodów po prostu pochyła platforma pokryta rolkami ułożonymi poziomo. wystarczyło się położyć lub usiąść i zjeżdzało się w dół. budynek był bardzo wysoki. długo zjeżdzaliśmy. każde piętro to jeden zakręt o 180 stopni. dojechaliśmy na sam dół, potem weszliśmy do jakiegoś rękawa przez który musieliśmy się przeciskać aby wyjść ze strefy zagrożenia. na końcu tej strefy był pies. bałem się że nas zaatakuje. ale chwilę później pomyślałem, że nasze kombinezony (nie pamiętam żebym go ubierał wcześniej) były niebieskie. a ten pies był tak szkolony, że gdy ktoś z tunelu wychodził w takim kolorze to pies nie atakował, bo wiedział że to ewakuaowani ludzie.