Znów leciałem samolotem. Zaczęło mnie swędzieć prawe oko. Wywinąłem dolną powiekę i zobaczyłem coś malutkiego (może 2 mm). Czarny jakby paproch. Gdy chciałem złapać go palcami okazało się, że to coś przemieszcza się pod skórą. Próbowałem parę razy i nic. Wreszcie wziąłem się na sposób, lusterko przymocowałem do fotela przede mną i chwyciłem to coś jedną i drugą ręką. Udało się wyjąć. Gdy jednak wyszło z oka, okazało się, że to jakiś czarny owad. Odwłok wielkości ziarna ryżu ale z ośmioma nogami (4×4) które były bardzo chude. Cieńsze niż ludzki włos. Potem był jakiś tort, bo na fotelu obok siedziała moja kuzynka z partnerem. Najgorsze jest to, że znów wiedziałem, że to sen. Była chwila, gdy coś się działo a ja we śnie mówiłem do siebie – TO MUSZĘ ZAPAMIĘTAĆ JAK SIĘ OBUDZĘ. I nie wiem czy to chodziło o robaczka czy było coś jeszcze.