Śnił mi się lot na wzgórzami. Były pięknie ośnieżone. Idealnie gładkie, nikt po śniegu nie chodził. Leciałem i zauważyłem człowieka na szlaku. Szedł podpierając się kosturem. W pewnym momencie coś go zdenerwowało i rzucił ze złością kosturem o śnieg. Po chwili podniósł go i szedł dalej. Wszedł na szczyt i w tym momencie widziałem już jego oczami. Jakbym to ja wchodził na ten szczyt. Było pusto. Stał budynek schroniska. Pamiętam, że chciałem napić się herbaty, ale wiedziałem, że nie mam pieniędzy przy sobie. Usiadłem na ławce przed schroniskiem.