Szedłem przez piękne tereny, równiny, łąki. Kolory tak soczyste, że aż chciało się żyć. Zieleń, słońce, błękit nieba. Szok. Zauważyłem, że idzie za mną ogromne stado owiec!!! na czele z jedną/jednym czarnym baranem. Nie wiedziałem dlaczego, ale wiedziałem, że muszę iść w góry. Wiedziałem, że nie mogę się zatrzymać. One wciąż szły za mną. Droga stawała się coraz bardziej stroma. Doszło do tego, że zacząłem wspinać się po pionowej ścianie, ale nie ze skały a zwykłej ziemi, trawie. Były tam konary których się chwytałem. Byłem okropnie zmęczony, wiedziałem jednak, że nie mogę się zatrzymać bo wtedy one spadną. Udało się i wydostałem się na polanę. Stał tam stary dom. Drewniana chata. Mieszkała tam para staruszków. Byli uśmiechnięci i spokojni. Nie bardzo wiem gdzie się podziały owce i czarny baran ale weszły wszystkie na górę, na tę polanę.