Ogromny budynek. Szkło i metal, choć czasem wydawało mi się, że tylko szkło. Byłem u kogoś, może po kogoś, to chyba nie jest istotne. Wciąż, z grupą ludzi, poruszaliśmy się do góry, w stronę coraz jaśniejszych przebłysków światła. Czasem trzeba było iść po schodach, czasem zjechać niżej windą, która poruszała się na ukos, a czasem przejechać inną, która poruszała się w poziomie. Dotarłem do miejsca, gdzie był jakby supermarket. Kobiety-sprzedawczynie oferowały wspaniałe warzywa, na co ja, że nie jestem zainteresowany. Ustawiłem się w kolejce do windy głównej, też całej ze szkła. Udało się wejść z „pierwszym rzutem”. Było dość tłoczno, ale jechaliśmy do góry, do światła.