Czekałem na jakąś kobietę, mieliśmy się spotkać w biurze. Jednak ja, wyszedłem jej na spotkanie. Było to przy ulicy, gdzie mieszkali moi dziadkowie. Wiedziałem, że nie możemy pokazać się razem, weszliśmy do mieszkania. Było takie jak je pamiętam, choć puste i zimne. Nawet nie usiedliśmy, chłód był przejmujący. Wyszliśmy na ulicę, chwilę porozmawialiśmy. Potem to już była retrospekcja zmieszana z aktualnościami. Porównywałem budynki, miejsca – co jest teraz, co było kiedyś, gdy byłem dzieckiem.
Miesiąc: grudzień 2019
Szałas Potu pod Kłodzkiem.
Opiszę troszkę miejsce, troszkę samą ceremonię. Było mocno inaczej, czegoś było za mało, czegoś za dużo. Jak zawsze będę subiektywny, bo to w końcu moje odczucia 🙂
Miejsce – dom. Niesamowite, dobre, energetyczne, przyjazne – na bogato 🙂 wyposażone.
Miejsce – okolica. Piękne, rozległe, wolne. Dzikie łąki, lasy, góry.
Budowa Szałasu (tak, ja będę używał wciąż nazwy Szałas Potu) przebiegła bardzo sprawnie. Las obdarzył nas odpowiednimi materiałami, okoliczne pola pięknymi, warstwowymi kamieniami.
A tak wyglądało już po zakończeniu pracy.
Ogień rozpalił się błyskawicznie, dając pewność, że kamienie rozgrzeją się i będą z nami w pełnej, gorącej krasie 🙂
Sama Ceremonia inna niż do tej pory znałem. Cicha. Bardzo cicha. Bez słów, bez wyraźnych granic. Taki eksperyment. Ba… dodatkowo doszła runda 5, która normalnie nie występuje. Już bez dodatkowych kamieni. Ja, wewnętrznie i tak zrobiłem sobie rundy, zapraszanie duchowych gości, intencje. Do tej formy jestem przywiązany i nie chcę tego zmieniać. Podobnie będzie, jeśli kiedykolwiek pojawi się runda 5 – dla mnie Szałas musi zakończyć się po rundzie 4. Ta runda powinna być najgorętsza, by po wyjściu z Szałasu móc doznać „szoku termicznego” tak bardzo potrzebnego umysłowi i ciału. Szałas był mocny, dla mnie osobiście bardzo potrzebny, szczególnie moim intencjom. Był śpiew (po raz pierwszy poczułem potrzebę śpiewu, sam z siebie). Czułem się wolny, czułem radość, ale także konieczność oczyszczenia z pewnych nadmiarowych emocji.
Ostatnią innością tego Szałasu była pora jego rozpoczęcia oraz krótkość trwania. Może było to 75, może 90 minut. Około 20 byliśmy już w domu, zastanawiając się – co robić, z tak pięknie rozpoczętym wieczorem? :))
Nie da się pominąć jedzenia, które każdy z nas przywiózł ze sobą. Wszystko było wspaniałe, smaczne. Przygotowane z sercem.
Tak, to były warsztaty zupełnie nowe, z elementami starego, częściowo zmodyfikowane. Takie jak miały być na ten moment. Dla mnie bardzo ważne, bo pewne rzeczy ja też zrobiłem inaczej, po raz pierwszy. Wszystko wyszło doskonale.