Kolejna podróż z Duchami Roślin zaczęła się w sposób mocno zaskakujący. Nie będę opisywał samego wydarzenia, bo ono nie miało związku z samą Ceremonią, wydarzyło się dzień przed. Mogło jednak (co się wyjaśni później) wpłynąć na stan emocjonalny podczas Ceremonii. Na stan o 180 stopni różny od tego, co wydarzyło się o poranku 🙂 To jest także zaskakujące.
Skupię się wyłącznie na procesie w pierwszym i drugim dniu. Wszystkie pozostałe dni są i przebiegają tak samo. Przyjazd, dużo rozmów z uczestnikami, praca w małych kręgach z psychologiem. Intencja, relaks i „rapowanie” 😛
Pierwsza Ceremonia, wspaniała aura, słońce, delikatny wietrzyk. Przyjechałem poszerzyć spokój. Nie odzyskać, nie odnaleźć. Poszerzyć. Taka intencja. Pierwsza porcja… cisza, druga – nic. Trzecia, za chwilę rapee i odpaliło. Delikatnie, leniwie. Bardzo, bardzo dużo kolorów i wizji, lecz zupełnie luźnych tematycznie. Właściwie bez tematu. Z chwili na chwilę jednak czułem, że będzie to sesja bardzo stacjonarna. Do tego byłem w jurcie, tuż obok dzbanka z Medycyną. Gdy tylko otwierałem oczy pytałem w myślach, czy wypiłem przed chwilą, czy to było dawno. Zaraz odpowiadałem sobie, że skoro nie pamiętam, to musiało być dawno. Szedłem po kolejny i kolejny. To była dla mnie wyjątkowa sesja. Dziesięć, może dwanaście kubeczków. Nigdy wcześniej nie czułem takiej chęci przyjmowania Medycyny. Nigdy nie wypiłem tak dużo. Dzień trwał i trwał. Ceremonia przeniosła się poza jurtę. Ja byłem sam, ze swoim spokojem. Czasami poza jurtą, gdy leżałem przy ognisku patrząc na chmury, czasami w jurcie zatapiając się we wszechogarniającą falę spokoju, bezpieczeństwa i lekkości. Pamiętam rozmowy z postaciami które przychodziły w wizjach. Gratulowały mi tego spokoju. Rozmawiałem z moją córką, aż dwukrotnie. Była moim spokojem, była moim wsparciem. Najgłębszy jednak proces zaczął się po 5 lub 6 kubeczku Daime. Trwał jeszcze grubo po północy. Trwał, już delikatnie w nocy, gdy niby spałem. To, że pojawił się Kondzio „Zbawiciel” 🙂 i podał mi wodę, było ratunkiem w ostatniej chwili. Rano gdy się obudziłem, wydawało się, że wszystko jest zupełnie normalnie. Drugi dzień Ceremonii. Pierwszy kubeczek Daime. W tym miejscu nastąpiło drugie zaskoczenie. Po poprzednim dniu miałem w sobie jeszcze takie ilości Medycyny, że proces zaczął się po 5 minutach, zamiast po 50. Gwałtownie, nagle, mocno, głęboko. Daime „przeorała” mnie bardzo mocno. Dzięki opiece ludzi, dzięki energii Drzewa, które było świadkiem moich zmagań. Trawa przy Drzewie, gdzie pojawił się wysłannik Matki Ziemi. Twarz Strażnika wyrosła z trawy, pochłaniając ogromnymi ustami wszystko to, co wychodziło ze mnie. Paweł, powtarzający „pij pij pij, woda Twoim przyjacielem”. Dzięki słowom ludzi którzy byli przy mnie, dzięki dotykowi Szamanów doszedłem do momentu – chcę wrócić do jurty. Kamila, Paweł – dzięki za ramiona i siłę. Gdy położyłem się w kręgu, znów poczułem nieprzenikniony spokój. Błogość ciała i umysłu. Stefan, wyprawiający coś z dłońmi tak, że miałem wrażenie oderwania się od ciała. Ciężar, który normalnie byłby nieznośny, powodował pogłębienie uczucia bezpieczeństwa. Ktoś o mnie wciąż dbał, ktoś się uśmiechał. Robił miny odwracając głowę do mojej, horyzontalnej pozycji (tak Mario, widziałem 😛 )
Pierwszy raz w życiu, w dniu gdy wyjeżdżałem, poczułem, że chcę zostać i znów spotkać się z Medycyną. Myślę, że przychodzi powoli czas na dłuższą wizytę i spotkanie z Daime.