Góry – żywe dzieci Pramatki Ziemi

Norwegia. Kraj Trolli i klimatu, który bardzo mi odpowiada. Przyjemny chłodek miast uporczywego upału. W środku lata śnieg po kolana. Przemieszczanie się z miejsca na miejsce zabiera sporo czasu. Przepisy drogowe są tu przestrzegane bardzo mocno. Znak “ograniczenie do 40” i wszyscy jadą 40. Pokonanie drogi z “Opola do Warszawy”, czyli około 350 km, zajmuje czasem gruuubo ponad 4 godziny. Jest zatem czas na podziwianie widoków. Góry od zawsze mnie fascynowały. Ich potęga, niewzruszoność i jakaś magia. Dlaczego postanowiłem akurat o tym napisać? Wpatrując się w masywne skały odnosiłem wrażenie, że to są żywe Istoty. Istoty równie żywe, co każdy z nas, tyle, że u nich czas płynie inaczej (choć przecież każdy już wie, że czas to ściema). Z naszej perspektywy czas dla kamieni, dla gór prawie nie istnieje. Przecież one nie chodzą, nie wstają, nie oddychają, nie umierają. Jednak coś się w nich zmienia. Jadąc jako pasażer co rusz widziałem na gołych ścianach skalnych podobizny rycerzy w zbrojach, zmarłych wikingów, łapy leżącego lwa, dinozaury czy w końcu słonie, idące gęsiego w górę, w stronę szczytu trzymające się za ogony trąbami. Gama zdjęć tego co widziały te góry? Ich zabawy obrazem, jakby dające świadectwo temu, że żyją i mają się dobrze. Mówiące w swej potędze – tak, żyjemy, bawimy się świetnie i zmieniamy się natychmiast we wszystko, co nas zaciekawi. Natychmiast… może setki lat, może tysiąclecia. Gdy chcemy, upodabniamy się do tego, co widziałyśmy, jak rośliny, które przecież nie mają oczu, a na swoich liściach czy kwiatach mają “zdjęcia” owadów, które żyją tuż obok. Czyż góry nie są dziećmi Pramatki Ziemi (nawiązując do naszych rozmów z Pramatką w grobie). Góry, jak wszystko, rodzą się, żyją, zmieniają się, by w końcu umrzeć na swój sposób. Podzielić się na miliardy miliardów ziarenek, ulegając wodzie, wiatrowi czy ustępując młodszemu rodzeństwu miejsca. Podczas Twardej Ścieżki tak wiele poświęciliśmy uwagi drzewom. Czy nie jest podobnie ze skałami? W Szałasie Potu witamy Kamień za Kamieniem, gdy rozgrzane do czerwoności są jak niemowlęta Ziemi, gdy rodziły się z Jej wnętrza. Kamienie jako chyba jedyne mogą cofnąć się do swojego dzieciństwa właśnie w ogniu. Mamy wreszcie swoje Kamienie Mocy. Jakże dobrze jest myśleć, że kiedyś, za tysiąc lat, gdy “urwie się urwisko”, odsłoni w skale moją zamyśloną twarz, gdy przez szybę samochodu obserwuję Pradawne Istoty zaklęte w swoim czasie… gdy brat Wiatr i siostra Woda wyrzeźbią w kamieniu w strumieniu postać umęczonego wędrowca, próbującego zmierzyć się z wysokością i własnymi słabościami, wchodzącego na szczyt kamiennego olbrzyma. A może to zaawansowane byty, które na podstawie DNA po prostu skopiują mnie w kamieniu 🙂 bo własnego DNA zostawiłem tam sporo, w postaci otarć skóry, litrów potu i całej masy myśli… ale to już chyba nie jest DNA… kto wie….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *