Sen krótki, miałem go nie wpisywać, ale mnie męczy 🙂
Wszyscy (ze snu) pożegnali się, gdzie wyjeżdżali, za pracą, za bliskimi. Zostałem sam, choć nie do końca. Trafiłem na lodowe pustkowie gdzie mieszkał jeden mężczyzna. Mimo pustki śniegowej, lodowej i jakby zamarzniętej rzeczywistości, to miejsce było piękne. Wspaniałe. Człowiek z pustkowia poprosił mnie o pomoc w zdobyciu lodu (!?). Tak, w tym lodowym świecie nie mógł tego zrobić. Gdziekolwiek nie stanął, wchodził do lodowego oceanu – wszędzie pojawiała się woda. I to jaka. Fale, zakończone białymi bałwanami, ale woda obok była nieprawdopodobnie zielono-błękitna. Czysta jak szkło. Ten człowiek wchodził do oceanu, zanurzał się w tej lodowatej wodzie, próbując wyjąć kawałki lodu. Podszedłem mu pomóc. Wziąłem kawałki lodu w formie tafli, wielkości dłoni. Idealnie prostokątne. Idąc w kierunku wzgórza, na którym stał jego dom, jedna z tafli upadła, druga została w moich dłoniach. Udało mi się donieść bezpiecznie na górę. Dobry sen, emocjonalny, choć w lodowym świecie. I ten ocean, widziany ze wzgórza na którym stał maleńki domek. Ocean zieleni i niebieskości, głębokie i ciemne kolory, jednak tak piękne. Takie bezpieczne i miłe dla oka.