Sweat Lodge w Zajęczym Jarze

Właśnie wróciłem z pełniowego Szałasu w Zajęczym Zarze, niedaleko Cieszyna. Miejsce dobre, z dobrą energią. Początek był jednak dość energetycznie wyczerpujący. Z mojego powodu. Pojechałem tam z intencją zwolnienia wewnętrznego, pozbycia się wymówek, że czegoś tam nie zrobię, bo mam inne ważniejsze sprawy. Lekki chaos, bo kogo jak kogo, ale siebie nie da się oszukać. To było czyste lenistwo, wygodnictwo i delikatne zejście z obranej ścieżki. Na miejscu chaos organizacyjny, brak zdecydowania w działaniu i lekkość w trwaniu, że jakoś to będzie spowodowała u mnie wewnętrzny bunt (największy, gdy okazało się, że nie ma kamieni (!). Podjąłem jednak to wyzwanie, bo przecież spotkało mnie dokładnie to samo, z czym przyjechałem się zmierzyć. Jak się okazało, wszystko dało się spiąć ze sobą. Były i kamienie (po które pojechaliśmy 40 km) i ogień zapalił się pięknie, i szałas wyszedł jak od linijki (świetny patent na zimowe szałasy, to ławeczki z drewna w środku). Moja intencja (nauczony doświadczeniami z Ayahuaską) była prosta. Więcej czasu na myślenie, uważność na to co robię, więcej czasu na bycie ze sobą. Podczas pierwszej bramy powietrznej, gdy się „rodzimy” skojarzyło mi się to z tęsknotą, za powrotem ze szkoły, rzuceniem tornistra w kąt i biegusiem na trzepak :))) Pod koniec pierwszej bramy, pojawiła się panika i wewnętrzny chaos. Wirówka myśli i poczucie, że powinienem na tym zakończyć swój Szałas. Późniejsze energetyczne etapy mogą zbyt mocno podziałać, a ja przecież potrzebuję spokoju. Tak zrobiłem. Podczas wnoszenia kamieni na drugą bramę wyszedłem z Szałasu, złożyłem dary dla Ognia i zakończyłem ceremonię. To pierwszy raz, gdy wyszedłem tak szybko. Zasnąłem, choć nie do końca głębokim snem. Wizja która mnie mocno zdziwiła. Chodziłem ulicami, ludzie, jak to na ulicach. Ich ciała były normalne, cielesne. Twarze były namalowane na płótnach, deskach, ciężko powiedzieć. Wszystkie były czarnobiałe, bez wyrazu. Nie dało się odczytać żadnych emocji. Były puste, choć żywe. Przemieszczały się z ciałami, ale same twarze pozostawały nieruchome. Żadnych ruchów ust, brwi, policzków. Kolejna sprawa, to to, że bez względu na odległość z której patrzyłem na te twarze, wciąż wyglądały tak samo. Jakby miały nieskończoną rozdzielczość. Próbowałem się przypatrywać tym twarzom z bardzo bliska, ale wciąż widziałem je tak samo, choć ciała to się oddalały to zbliżały. Dzisiaj, po porannym kręgu i pożegnaniu rozjechaliśmy się w swoje strony.

20171203_11200520171203_112008 20171203_111952 20171203_112011

Uzupełnię jeszcze o jedną rzecz. Podczas pożegnalnego kręgu wyciągaliśmy z rozłożonej talii karty. Niesamowite było to, że 100% z nas wyciągnęło karty ze swoimi intencjami. Nie, to nie jest naciąganie faktów ani naciąganie interpretacji. Byłem i widziałem. Bo jak nazwać inaczej intencję zakończenia konkretnego etapu w życiu (intencja z wczoraj) a wyciągnięta karta dziś rano to „Nowy rozdział/nowy etap”. U mnie „Szczerość”. Co idealnie pasuje do tego, gdy próbowałem być nieszczery sam ze sobą.

 

20171203_105715

Szałas Potu

W ostatni weekend (5-7 maja 2017) byłem na ceremonii Sweat Lodge. Początek jak zwykle, przyjazd, przygotowanie Szałasu, drewno itd. Skupię się na samej ceremonii. Stworzyliśmy pierwszy krąg, przed wejściem do Szałasu, w pięknej jurcie. Mówiliśmy o intencjach, z czym wchodzimy do Szałasu. Rozpalenie ogniska było wyzwaniem. Pogoda nie rozpieszczała. Co chwilę pojawiał się deszcz. Udało się jednak i wkrótce płonęło ognisko z kamieniami w środku. Gdy nadszedł ten właściwy moment weszliśmy. Prowadząca, otwierając każdą z kolejnych bram, tym co mówiła nadawała rytm naszym słowom i myślom. Płynęliśmy przez kolejne etapy życia i żywiołów z tym związanych. Brama ognia, jak zawsze była dość ciężka. Żar od kamieni, wilgoć od wody którą polewała kamienie dawały o sobie znać. Dla mnie jednak najważniejszą częścią była brama wody. To trzecia runda, gdy już po trzecim dołożeniu kamieni zrobiło się naprawdę gorąco. Pojawiła się wtedy wizja z elementami szkła. Widziałem siebie, najpierw całego w czerni. Jakby z węgla. Woda zaczęła wlewać się od głowy, wypychając tę czerń ze mnie w stronę stóp. Woda wypełniła mnie w całości, tworząc tylko otoczkę ze szkła. Byłem przezroczysty. Wypełniony wodą. Podczas każdej z bram, na prośbę mojego przyjaciela, tworzyłem wizualizację jego osoby, w otoczeniu gwiazdy, drzewa, zwierzęcia mocy, słońca i księżyca. I oczywiście jego samego z bębnem. Także podczas bramy wody, jego bęben zmienił się w szkło. Reszta elementów wizualizacji była ze światła. Mocnego jak słońce, ale nie rażącego. Przywołałem także, podczas pierwszej bramy moje zwierzęta mocy. Feniksa i Żółwia. Sam Szałas, jako całość był jednak bardzo spokojny. Spokojny oddech, synchronizacja ducha z ciałem. Po wyjściu z Szałasu jak zwykle, były dary dla ognia i koniec ceremonii. Ciekawe rzeczy działy się podczas snu. Spałem jak niemowlę. Sny, nie są opisywalne, pojedyncze obrazy, przedmioty, miejsca. Jednak to na co zwróciłem uwagę to to, że były absolutnie ostre. W sensie wyraźnego obrazu. Jak na nowoczesnym telewizorze 4k 🙂 I paleta barw. Idealna, głęboka, soczysta. Niesamowita i piękna.