bardzo chciałem pojechać do USA i pojechałem. trafiłem do jakiejś rodziny, matka była polką a syna miała z portorykańczykiem. gdy już dojechałem na miejsce chciałem komuś powiedzieć że jestem już w USA, ta kobieta miała sklep/bar. jej syn mnie przywitał i zaprowadził do komputera. gdy pisałem mejla z informacją, weszło dwóch portorykańczyków (widać było że z jakiegoś gangu) i o czymś rozmawiali. sięgnąłem do kieszeni coś schować a koleś myślał, że wyciągam bron. przystawił mi pistolet do głowy. syn właścicielki zaczął coś im tłymaczyć, że ja tylko piszę mejla. że właśnie przyjechałem i żeby mnie zostawili. potem, już wieczorem impreza w tym barze. pełno ludzi, gwar. zobaczyłem jak wchodzi znów tych dwóch zbirów. na moich oczach zastrzelili jakiegoś gościa. bardzo się bałem, powiedziałem synowi właścicielki że chcę wyjść. wtedy on zaproponował zejście do podziemia. w podziemiach była druga ukryta knajpka dla wybranych. żeby tam się dostać trzeba było otworzyć krzesło barowe i zejść ogromną rurą kilkanaście metrów w dół. wszędzie było zielone światło. i ściany jakby porośnięte mchem. tam jak się okazało był również supermarket (!) gdzie spotkałem parę. z tą dziewczyną miałem umówić się na sex, ale była z jakimś chłopakiem (ubrany na biało ale za to miał błękitne buty). ona w ukryty sposób przy nim mówiła, że się do mnie odezwie gdy on wyjedzie. wyszedłem jakimś tylnym wyjściem i znalazłem się w moim mieście w okolicach dworca PKP. to bardzo długa i prosta ulica prowadząca do mojego domu rodzinnego. jechaliśmy z kimś na koncert. ale czym… w powietrzu wisiały stalowe linki do których podczepione były uchwyty do trzymania. tak oto podróżowaliśmy przez ulicę, aż dojechaliśmy do budynku (stara wysoka kamiennica) niedaleko mojego rodzinnego domu. wjechaliśmy na tych linkach na dach kamiennicy. tam stał zespół tyłem do nas i malutka publiczność przodem do zespołu. ja, mając lęk wysokości stwierdziłem, że nie wchodzę na ten dach bo się boję. i zjechałem na tej lince w dół, a potem pojechałem w stronę dworca. mniej więcej w 3/4 drogi zobaczyłem moją suczkę błąkającą się po mieście. zeskoczyłem z linki i zawołałem ją. postanowiłem odprowadzić ją do mojej mamy na jakiś czas. uszliśmy parę metrów a na niebie zobaczyłem 4 bardzo jasne punkty które z ogromną prędkością spadały w stronę ziemi. pomyślałem – cholera, meteory i padłem na ziemię. ogromna fala uderzeniowa spaliła ludzi, widziałem ciała lecące nad moją głową. jak zwykle w moich snach mi nic się nie stało. niestety moja suczka ucierpiała. ale ucierpiała od promieniowania. leżała i ciężko dyszała. wyjąłem kawałek czegoś, podobnego do żelu, mydła… i jakiś płyn. wiedziałem, że już jej nie pomogę, ale to coś, gdy zacznę ją nacierać wprowadzi ją w stan jak po narkotykach i nie będzie cierpieć. powodowało to także wypadanie sierści i odpadanie skóry od ciała i kości. wiedziałem jednak, że to jedyna możliwość. wtedy pojawiła się moja partnerka i dała jej jakieś zastrzyki z zielonego płynu na porost włosów. przegoniłem ją, mówiąc że to nie ma sensu. że ona i tak umiera. koniec snu