To był piękny sen. Poleciałem w kosmos. Niby statkiem kosmicznym, ale po orbicie latałem bez skafandra. Ziemia była także inna. Dosyć mała (albo ja byłem mocno większy). Pod pewnym kątem widziałem aurę planety. Była delikatna, jak mgiełka. Niebieska, czasami intensywnie błękitna. Ktoś, kto był ze mną, mówił, że ta aura pozwala mi się utrzymać na orbicie. Nie mogę przekroczyć pewnej strefy.
A ja latałem, okrążałem naszą planetę, bawiłem się przestrzenią. Sam nie wiem co to znaczy, ale z taką myślą jestem od rana. Kosmos był mały… albo ja byłem ogromny.