Bardzo dziwny sen. Pojechałem do mieszkania kobiety. Nie wiem czy znam ją z realnego życia. Pokazywała mi jak mieszkają z mężem. Mąż miał wrócić później. Piękne, ogromne mieszkanie. W starym stylu, ale bardzo gustownie urządzone. Dużo drewna, pięknych mebli, jednak dość ciemne. W żadnym pomieszczeniu nie było sztucznego światła. W końcu wrócił mąż. Olbrzym! Wyglądał jak górski troll. Ale był człowiekiem. W sumie chyba przyjaznym. Przywitał się, powiedział, że za chwilę wróci. Potem mi się przyglądał, biorąc w dwa palce obracał i patrzył. Później, gdy już wyszedłem od nich, przechodziłem obok kortu tenisowego. Ogrodzony siatką. Wszedłem na jego teren. Sporo ludzi. Sytuacja podobna do snu o brazylijskim więzieniu, tyle, że teraz rzucali we mnie piłeczkami tenisowymi. Nie było to zbyt przyjemne, musiałem wciąż robić uniki, żeby nie zostać uderzonym. Poszedłem w kierunku starej szopy/stodoły. Gdy znalazłem się za rogiem, usłyszałem, że na kort wszedł Jarosław Kaczyński (!!!! hahaha). Szukał mnie, mówił, że jestem dobrym towarzyszem (!!!), dobrym człowiekiem i można na mnie polegać w każdej sprawie. Jestem bezinteresowny i lojalny. Znam się na wszystkim. Ktoś z kortu powiedział, że mnie nie ma. Poszedłem w stronę stodoły. Tam spotkałem podekscytowanych ludzi, którzy znaleźli jakiś pojazd zakopany pod stodołą. Entuzjazm był tej wielkości, jakby odkryli, że w 18 wieku ktoś miał ferrari. W całym śnie, wszędzie panował półmrok. Czas zdarzeń powiedzmy godzina 22 w lecie. Jeszcze nie ciemno, ale już tuż przed i chwilę po zachodzie słońca.