Byłem w swojej szkole podstawowej. Tam, ktoś mi powiedział, że jakaś koleżanka mnie pamięta, chciałaby się ze mną spotkać. Zmiana scenerii i jestem w mieście, wśród niskich połączonych kiosków handlowo usługowych. Przed tymi punktami ludzie przebierali się w dzikie zwierzęta. Takie pluszowe kostiumy. Mnie zaczepił bardzo niski chłopak. Nie był karłem. Był przebrany za cygankę, ale miał czarną bródkę. To zdradzało, ze to mężczyzna. Odmówiłem. Poszedłem na górę do innych biur. Znalazłem się w kolejce do wyjścia. Dziwne było to, że to były jakby jaskinie pod miastem ale wyście prowadziło w dół. Czyli w sumie nad miastem. W tych pod/nad ziemiach były chodniki, ulice. Sklepienia i przejścia były półokrągłe. W formie łuków. W tej kolejce spotkałem wspomnianą dziewczynę. Blondynka. Twarz – dokładnie ją widziałem. Niestety ani teraz w realu, ani we śnie jej nie rozpoznałem. Ona pytała – czyli mnie nie poznajesz? Przyznaj to. Bez wyrzutów sumienia ani skrępowania powiedziałem – tak, przepraszam Cię bardzo, ale nie pamiętam kim jesteś. Jeśli znamy się z podstawówki to widać mocno się zmieniłaś. Przeprasza jeszcze raz ale to normalne. Ona w tym momencie obrażona rzuciła 2 złote na chodnik z z nadąsaną miną odeszła. Krzyczałem za nią, żeby nie robiła tego. Niech po prostu powie kim jest. Nic to nie dało. Wtedy zacząłem jechać na rowerze. Szosowym, z bardzo, naprawdę bardzo cienkimi oponami. Zjazd był koszmarnie stromy. Miałem dziwną kierownicę. Hamulec był, niby hamował, ale wciąż miałem wielki strach przez przewróceniem się. Dojechałem do wyjścia. Od wyjścia dzieliły mnie schody. Ledwo się zatrzymałem przed schodami. Zawisłem wręcz na krawędzi. Rower chyba spadł a ja, mimo że na schodach stali ludzi w kolejce, nie mogłem złapać pionu. Czułem jakbym zwisał ze ściany. Zobaczył to kolega z realnego świata. Wszedł po mnie po schodach. Nie mógł zrozumieć dlaczego ja nie umiem stanąć na nich. Postanowiłem złapać się poręczy ale ona zaczęła odrywać się od muru do którego była przytwierdzona. Natychmiast zmieniłem strategię. Łapałem się wystających trzpieni które podtrzymywały poręcz. I jak małpka raz po razie „zszedłem” na dół do wyjścia z nad/pod ziemnych jaskiń-miast.