Czanga – nowy środek przemieszczania się :)

Byłem niedawno znów daleko poza tym krajem, żeby, zupełnie „przypadkowo” odkryć mieszankę o nazwie Czanga. Słyszałem już wcześniej tę nazwę, ale jakoś nie było okazji. Wyjazd był zdecydowanie nastawiony na grzybobranie w dzikich ostępach lasów niderlandów. Któregoś wieczoru, gdy już powoli lądowaliśmy, Sven (Swen, Sveen – nie mam pojęcia jak to się pisze) zapytał, czy ktoś dołączy do niego i Czangi. Zdecydowałem się i to był strzał w 10. Niezwykła mieszania roślin, która w działaniu i oprawie jest łudząco podobna do Ayahuaski. Działa jednak natychmiast, ale za to zdecydowanie krócej. Ten wyjazd łączy się z moim dzisiejszym snem, stąd to chyba pierwszy wpis równocześnie jako sen i własne doświadczenia. Bo sen dział się w tamtym właśnie ośrodku w Holandii, jednak ludzie we śnie nie byli tymi których tam rzeczywiście spotkałem. Co ciekawe, podczas poznawania Czangi towarzyszyli mi ludzie, z którymi uczestniczę w Ceremoniach Ayahuaski (jedynie więc kraj się zgadza). Ciekawym elementem był fakt, że każdy palił Czangę na swój sposób, a ja przechadzałem się wśród tych ludzi i zapoznawałem się z ich sposobem. Za każdym razem więc Czanga działała na mnie inaczej, dając możliwość podróżowania razem z tym, od którego się uczyłem. Nieprawdopodobne rzeczy działy się w tym śnie. Czułem się jedością z każdym z nich, a jednocześnie byłem sam dla siebie przewodnikiem 🙂

Holenderska Ceremonia Mexicana.

Wróciłem z Holandii, gdzie samotnie zrobiłem swoją pierwszą Ceremonię Psylo. Użyłem odmiany Mexicana. Podszedłem troszkę „naukowo”, chcąc móc opisać etapy, stany umysłu i ciała. Był więc zegarek, telefon z dyktafonem i muzyka z Deezer 🙂 Obudziłem się jak zwykle dość wcześnie, na śniadanie wypiłem 45 gramów ceremonialnego Kakao Keith’a. Godzina po Kakao upłynęła na wyciszeniu, dopasowaniu playlisty, aby móc później nie zajmować się tym tematem. Około godziny 10, odmierzyłem 1.25 grama Mexicany, włożyłem do ust i trzymałem około 3 minut. Smak bardzo pozytwny… jak borowiki :). Potem popiłem czystą wodą i czekałem. Mineło około 20 minut, gdy poczułem zmiany. Uderzenie ciepła na całym ciele, lekkie odrętwienie. Drżenie rąk, ziewanie. Te wszystkie stany są bardzo podobne do Ayahuascowych. W moim przypadku jestem zwolennikiem stacjonarnego „bycia”. Wcześniej, przy rezerwacji apartamentu, poprosiłem właściciela o miękki koc, poduszkę i coś do ogrzewania, gdyby kaloryfery jeszcze nie były włączone. Wszysto było jak chciałem. Jovan spisał się na medal. Położyłem się, zawinąłem w koc, jak larwa w kokon i zaczęło się. Od razu spora różnica, w porównaniu z Ayą. Kolory. Zupełnie inne. Ziemiste, jakby przykurzone. Aya jest pastelowa, neonowa i głęboka. Nie piszę tego, że było źle, że zawiedzieny jestem :). Widać taka jest Mexicana. Opisałem po prostu inność. Podróż piękna, bardzo empatyczna, radosna. Myślę, że poranna Ceremonia Kakao też dużo dała. Mniej więcej po godzinie postanowiłem wziąć drugą dawkę, mniejszą, bo tylko 0.7 grama. To było dobre posunięcie jak na pierwszy raz. Kontynuacja kolorów, podróży i dźwięków była mocna. Zaskakująca, radosna. Ciekawostką jest jednak to, że nie umiem opisać tego co widziałem, nie umiem opisać myśli, jakbym nic nie pamiętał. Wewnętrznie jedak pamiętam wszystko. Bardzo dziwne uczucie. To zupełnie odwrotnie niż przy Ayi. Może tak się stało, bo chciałem być dość „świadomy”, żeby kontrolować czas, otoczenie. Częste przerywanie procesu, nie zagłębianie się w taki sposób luźny, oczywisty. Pewnie wszystko miało wpływ. Czas łączny 4 godziny.