Wróciłem z Holandii, gdzie zrobiłem, sam dla siebie, Ceremonię z udziałem Złotego Nauczyciela. Tym razem oddałem się całkowicie tej Ceremonii. Nie kontrolowałem już czasu, nie obserwowałem reakcji, nie zapisywałem niczego. Pozwoliłem płynąć emocjom, pozwoliłem sobie na totalną podróż. To była jedna z piękniejszych podróży którą odbyłem w samotności. Wizje były bardzo realne, bardzo głębokie. Jurta (w mojej głowie) była wręcz fizycznie namacalna. Dziesiątki, może setki energii tuż obok mnie. Byliśmy połączeni, choć nie wiem kim ONE były. Jednak w kręgu to bez znaczenia. Jedna z bardzo wyraźnych myśli, która pozostała w głowie to to, że schodząc głębiej i głębiej, widziałem siebie jako wszechświat. Schodząc jeszcze głębiej docierałem do pojedynczej komórki w moim ciele, znów głębiej i okazywało się, że każda z tych komórek była osobnym wszechświatem. W każdym z tych wszechświatów były kolejne istoty, których komórki były wszechświatami. Nie umiem oddać emocji które mi towarzyszyły, nie da się opowiedzieć radości, ale i zaskoczenia tą wizją. Była inna, była nieznana mi wcześniej. Nie bardzo też wiem, skąd się wzięła. Nie przypominam sobie rozmyślań w ten sposób i na ten temat. Była piękna, odprężająca i zaskakująca.
Tag: psylocybina
Holenderska Ceremonia Mexicana.
Wróciłem z Holandii, gdzie samotnie zrobiłem swoją pierwszą Ceremonię Psylo. Użyłem odmiany Mexicana. Podszedłem troszkę „naukowo”, chcąc móc opisać etapy, stany umysłu i ciała. Był więc zegarek, telefon z dyktafonem i muzyka z Deezer 🙂 Obudziłem się jak zwykle dość wcześnie, na śniadanie wypiłem 45 gramów ceremonialnego Kakao Keith’a. Godzina po Kakao upłynęła na wyciszeniu, dopasowaniu playlisty, aby móc później nie zajmować się tym tematem. Około godziny 10, odmierzyłem 1.25 grama Mexicany, włożyłem do ust i trzymałem około 3 minut. Smak bardzo pozytwny… jak borowiki :). Potem popiłem czystą wodą i czekałem. Mineło około 20 minut, gdy poczułem zmiany. Uderzenie ciepła na całym ciele, lekkie odrętwienie. Drżenie rąk, ziewanie. Te wszystkie stany są bardzo podobne do Ayahuascowych. W moim przypadku jestem zwolennikiem stacjonarnego „bycia”. Wcześniej, przy rezerwacji apartamentu, poprosiłem właściciela o miękki koc, poduszkę i coś do ogrzewania, gdyby kaloryfery jeszcze nie były włączone. Wszysto było jak chciałem. Jovan spisał się na medal. Położyłem się, zawinąłem w koc, jak larwa w kokon i zaczęło się. Od razu spora różnica, w porównaniu z Ayą. Kolory. Zupełnie inne. Ziemiste, jakby przykurzone. Aya jest pastelowa, neonowa i głęboka. Nie piszę tego, że było źle, że zawiedzieny jestem :). Widać taka jest Mexicana. Opisałem po prostu inność. Podróż piękna, bardzo empatyczna, radosna. Myślę, że poranna Ceremonia Kakao też dużo dała. Mniej więcej po godzinie postanowiłem wziąć drugą dawkę, mniejszą, bo tylko 0.7 grama. To było dobre posunięcie jak na pierwszy raz. Kontynuacja kolorów, podróży i dźwięków była mocna. Zaskakująca, radosna. Ciekawostką jest jednak to, że nie umiem opisać tego co widziałem, nie umiem opisać myśli, jakbym nic nie pamiętał. Wewnętrznie jedak pamiętam wszystko. Bardzo dziwne uczucie. To zupełnie odwrotnie niż przy Ayi. Może tak się stało, bo chciałem być dość „świadomy”, żeby kontrolować czas, otoczenie. Częste przerywanie procesu, nie zagłębianie się w taki sposób luźny, oczywisty. Pewnie wszystko miało wpływ. Czas łączny 4 godziny.