Śnił mi się ogromny, naprawdę ogromny strych. Pusty, brudny, zakurzony. Chodziłem po nim, jakbym oglądał go pod kątem mieszkania w nim. Zszedłem potem do mieszkania poniżej. byłem w kuchni. Nagle na stole, zobaczyłem karalucha. Ale ten był piękny. Bursztynowy. Szedł, przewrócił się na „plecy” i nie mógł wstać.
Drugi sen tej samej nocy. Atakowaliśmy (jako żołnierze) wzgórze. Z góry strzały do nas. Strzelali żołnierze chińscy. Totalna masakra, mnóstwo ludzi zginęło. Padł rozkaz wycofywania się. Widziałem, jak żołnierze biorą białe płaskie skały i robią z niego tunel, aby ochronić się przez kulami. Ktoś jednak dostał i umierając zaczął strzelać do swoich w tym tunelu. W końcu się udało. Wycofaliśmy się do morza. Tam na pełnym morzu jakaś platforma metalowa. Jakiś dowódca przemawiał do nas.