Tunele przetrwania

Jakiś kraj. Wojna. Ludzie (w tym ja) żeby zdobyć jakieś pożywienie musieli biec tunelami, ogromnymi halami wypełnionymi żelastwem, gruzem, ostrymi prętami. Na końcu było jedzenie. Warunkiem było, dokładnie określone we śnie, DYNAMICZNE poruszanie się. Ludzie jechali na skuterach, rolkach, na quadach itd. Co jakiś czas stały posterunki i do ludzi którzy nie poruszali się dynamicznie po prostu strzelano. Ja, niestety nie miałem nic co mogło dać mi dynamiczne poruszanie się. Po prostu biegłem i skakałem. To jednak pozwoliło mi dotrzeć do celu. Udało mi się zdobyć owoce. Dodatkowym utrudnieniem było to, że czasami, gdy odzywał się alarm, na tunele napadali jacyś rebeliańci. Oni strzelali do wszystkich. Nawet do wojska. Jedyną obroną, było schowanie się stertach złomu, gruzu itp. Mi udało się przeżyć dwa alarmy w trakcie biegu po jedzenie i jeden w trakcie powrotu z owocami. W trakcie powrotu schowałem się pod podnośnikiem, który chował się w podłodze. Koszmar. Klaustrofobia w czystej postaci. Ale to uratowało mi życie.

Narkotyk z chleba

Przyszedł do jakiegoś mieszkania mój kolega (chemik w realnym świecie). Zrobił coś z octu i chleba. Jakiś narkotyk. Pokroił kromki chleba w kwadraty i zaczął to jeść. Poprosił, żebym pilnował go gdy zacznie to na niego działać. Poszliśmy do centrum. Przeszliśmy przez most i usiedliśmy przy fontannie. Kolega zaczął sztywnieć. Zauważyłem także, że niedaleko nas jest jakaś bójka. Kogoś bardzo brutalnie bili. Krew się lała (sceny jak z filmu „300” – zupełnie nierealne kolory, krew jak żel). Stał nieopodal inny znajomy, ale na z Warszawy. We śnie był chyba policjantem w cywilnym ubraniu. Gdy okazało się, że bitego człowieka zabili, postanowiłem ruszyć w inną stronę. Wziąłem kolegę pod ramię mówiąc, że musimy stąd iść. Że zaraz będzie tu policja. Co ja wtedy powiem. Że co brałeś. Kolega był bardzo ciężki, sztywny ale w miarę świadomy. Wtedy podszedł do nas Robert. Ten niby tajniak. Zaczął wypytywać co kolega brał. Mówiłem, że nic. Że za dużo wypił. On strasznie być dociekliwy. Coś mu nie pasowało. Nagle kolega którego prowadziłem tak się zaparł, że musiałem go pchać. Stopy zaczęły drzeć beton. Było jeszcze ciężej. Na dodatek wciąż pytania o jego stan od drugiego kolegi. W końcu przeszliśmy przez most którym już raz szliśmy. Wtedy ten „tajniak” odpuścił a ja się obudziłem.