Miałem jechać gdzieś z koleżanką. Umówiłem się z nią na stacji benzynowej. Tam, oczekując na nią, wszedłem do pokoju, gdzie było dwóch mężczyzn: jeden z nich (rolnik?) wyglądał na dużo starszego od tego drugiego, który mógł mieć gdzieś około 50 lat. Silny. Była tam również pani, która sprzedawała kredyty. Ten rolnik miał wziąć 40 tysięcy zł i dać temu drugiemu. Opowiedział o swoim życiu i okazało się, że ten drugi chce go oszukać. Pani odmówiła udzielenia kredytu. Okazało się, że ten drugi to bandyta. Strasznie się zdenerwował na mnie i koleżankę, że to niby przez nas nie oszukał tego rolnika. On i jego kolesie mieli nas zabić. Mieli ogromne karabiny, tyle że zupełnie nowe. Lśniące. Czarne. Uciekliśmy na jakąś łąkę, na której stał niesamowity motocykl. Superszybki. Jakby rakietowy. Dostałem propozycję kupna. Koleżance za to, Ci bandyci, wciąż wysyłali listy i zdjęcia. Chcieli dać jej do zrozumienia, że wiedzą co robi, o czym myśli nawet. Co mówi. Było to dosyć niepokojące. Poszedłem na policję. Wziąłem te karabiny, ale po chwili wyszedłem z budynku policji razem z karabinami. Pojechałem do zamku, który był ośrodkiem leczenia policjantów w depresji, z problemami psychicznymi. Auto zaparkowałem w miasteczku u podnóża wzgórza, na którym stał ośrodek. Ów bezdomny pokazał mi, jak w sposób niezauważalny dojść do zamku. Prowadził mnie przez łąki, bagna, ale udało się. Wszedłem na dziedziniec. Nikogo nie znałem, ale wiedziałem, że o mnie wszyscy wszystko wiedzą. W tym ośrodku było wszystko na miejscu: restauracje, kina, wesołe miasteczko… Szok. Byłem umówiony na spotkanie z Markiem Myklaniks (Myklanix). On był szefem tego ośrodka. Szedłem przed siebie i zaczepiła mnie jakaś kobieta. Pytała, czy ja do niej. Odpowiedziałem krótko, że nie. Szedłem dalej. Spotkałem dwie kobiety, które mówiły, że zaprowadzą mnie do pana Marka. Byłem bardzo nieufny. Jedna z nich to podobno jego żona. One jakoś dziwnie kluczyły. To też budziło podejrzenia. Byłem już bardzo daleko od bramy, gdy okazało się, że pan Marek nie jest już szefem ośrodka. Jakieś finansowe przekręty podobno. Panie powiedziały, że będę musiał tu zostać. Odpowiedziałem, że nigdy. Zacząłem iść w kierunku bramy. Nie mogłem. Jak zawsze w takich sytuacjach (w snach), gdy nie mogę iść lub biec, bo nogi grzęzną w drodze, zaczynam skakać. Wymyślam tak dziwne kroki, ale idę lub po prostu lecę. To jakby półświadome śnienie. Mam to od jakiegoś czasu. Kiedyś po prostu nie mogłem iść. W ostatniej chwili doszedłem do bramy, był już zmierzch. Wyszedłem. Nie wiem, czy ktoś mnie gonił, ale użyłem drogi, którą pokazał mi bezdomny. Doszedłem do miasteczka, gdzie zaparkowałem auto. Spotkałem znajomego bezdomnego. Podziękowałem mu za pomoc, kupiłem mu coś w sklepie. Wsiadłem do auta i pojechałem. Obudziłem się.