Doszedłem do toalety. Wymiotowałem. Nie wiem, ile to trwało. Każdy dźwięk wydawał się metaliczny, jakby puszczony w metalowej rurze. Czułem, że ktoś trzyma mnie za głowę i nie pozwala odejść od muszli. Głos wciąż pytał –
Czy wiesz, na co się decydujesz? Czy wiesz, co oznacza niepełnosprawność? Czy wiesz, co to padaczka? Obiecaj mi głośno, że zastanowisz się nad tym, co chcesz zrobić.
Broniłem się przed tym, ale gdy już nie miałem czym ani siły wymiotować pomyślałem – OBIECUJĘ…
usłyszałem:
-Masz to powiedzieć głośno!
Wypowiedziałem to jak sobie życzył Głos. Obiecuję, że zastanowię się nad tym, czego chcę i do czego dążę.
Nagle przestałem wymiotować i mogłem wstać. Wróciłem na salę ceremonialną. Zacząłem ziewać. Strasznie mocno i strasznie szeroko. Nie wiedziałem, dlaczego. To wyjaśniło się dopiero po dwóch latach. Podczas ostatniej podróży z Duchami Ayahuasca. To droga do wejścia duchów w ciało. Przez usta. Ziewam, aby ułatwić wejście we mnie Duchom.
Ziew – znalazłem się na plaży.
Wydawało mi się, że znam tę plażę ze swoich snów. Nawet wiem, z którego. Plaża była płaska i ograniczona z jednej strony stromą skałą, ale nie urwiskiem, a skałą w górę. Na plaży dom. Drewniany, kwadratowy, z ostrym dachem i czubkiem z połączenia 4 trójkątów każdej ze stron dachu. Podszedłem do domku, wszedłem na drewniane schodki (może 4, może 5) i zobaczyłem Jego. Mojego przewodnika. Siedział na ogromnym drewnianym krześle pośrodku domu. Ja się ucieszyłem. On zdecydowanie mniej. Zapytał jeszcze raz o moją intencję. Odpowiedziałem, że przecież mówiłem. Chciałem go spotkać. Na co On powiedział.
– To była najgłupsza intencja, jaką mogłeś wypowiedzieć. Jesteś szczególarzem. Do granic absurdu. Powiedziałeś, że chciałeś mnie spotkać. No to spotkałeś. Według Ciebie powinno to brzmieć, że chciałeś SIĘ SPOTKAĆ ze mną. A tak, straciłeś możliwość zadawania pytań. Rozmowy. W końcu sam tego chciałeś. Spotkać mnie. Tylko po co?
– żeby było miło. Odpowiedziałem
– no to nie jest miło. Zaraz Ci pokażę Twoją prawdziwą intencję. Jest zła. Pokażę Ci, jak to jest być chorym. Nie masz pojęcia czego chcesz.
Wszystko zniknęło – ja dostałem ataku padaczki. To niestety wiązało się z moją ukrytą, złą moralnie intencją. (Nie, nie chciałem mieć padaczki. Osobista sytuacja życiowa. Przepraszam, ale nie chcę opisywać tego w szczegółach. Po prostu to było związane z moim życiem lub bardziej ze związkiem emocjonalnym.) Nie umiałem zapanować nad własnym ciałem. Wykręcało mnie, bolało. Szamani próbowali mnie trzymać. To było bardzo przykre doświadczenie. Byłem świadomy – totalnie świadomy. Jakbym nie wypił ziół. A mimo to nie mogłem zapanować nad sobą. Znów nie wiem, ile to trwało, mam wrażenie, że całą wieczność. Nie było już kolorów, nie było błogości. Był ból, strach i dezorientacja.
Nagle poczułem, że znów muszę iść wymiotować. Ciało znów mnie słuchało, w tym sensie, że mogłem wstać i wyjść z sali. Czułem się jednak strasznie samotny. Wymiotowałem, ale tym razem duchowo byłem sam. W mojej głowie była cisza i pustka. Gdy wróciłem na salę ceremonialną, była przerwa. Czyli było około północy. Przykryłem się kocem i wpatrywałem w zegarek. Była wciąż 11:30. Ta godzina utkwiła mi w pamięci, bo trwała całą noc. Podczas drugiej ceremonii pojawiło się właśnie stwierdzenie:
– Czas to ściema.
Zawsze gdy spojrzałem na zegarek, była 11:30 (chociaż w ciągu dnia, sprawdzałem, zegar pokazywał poprawną godzinę).
Druga część ceremonii była zupełnie inna. Była obserwacją innych. To było niesamowite doświadczenie. Widziałem tych ludzi wcześniej, a teraz byli kimś innym. Jak się później okazało, moje wizje były spójne z ich opowieściami następnego dnia rano. To także jest częścią spotkania. Rano, przy śniadaniu każdy opowiada, co przeżył. Jestem rannym ptaszkiem, więc obudziłem się bardzo wcześnie. Poszedłem do kuchni i czekałem, aż wstaną pozostali. Wcześniej wstał też jeden z Szamanów. Opowiedziałem o wszystkim, co widziałem. O tych ludziach, którzy nie byli sobą tej nocy.
Gdy przyszła pora opowieści, ja otwierałem coraz szerzej usta ze zdziwienia, Szaman tylko kiwał głową. Ludzie opowiadali moje wizje, ale widziane ich oczami!!!! Wspólne myślenie, powiązanie jaźni? Kobieta, która była najbliżej mnie na sali – podczas Ceremonii widziałem i wiedziałem, że to mężczyzna, że nie jest z Ziemi, że rękami odbiera jakieś sygnały ze swojej planety. To było nawet widać, bo wystawiała wysoko ręce, dłonie układała jak anteny. Gdy zaczęła mówić o swojej podróży… Jest na Ziemi pierwszy raz, na swojej planecie jest mężczyzną. Tutaj musi nauczyć się leczyć innych. Leczyć rękami. Aż chciałem krzyknąć – przecież to moja wizja.
Była tam także dziewczyna, z którą nie dało się przebywać dłużej niż kilka chwil. Ból głowy, nudności, rozdrażnienie. Nie były to tylko moje odczucia. Ona miała w sobie coś złego. Była mroczna, “lepka” i bardzo dziwna. Ciągłe kłótnie z Szamanami (!) próby dyskredytacji ich działań, ciągłe mówienie, że ona zrobi to lepiej.
Jestem bardzo pokojowy. Nie wtrącam się, na ogół odwracam się na pięcie i wychodzę, jeśli poglądy kogoś mnie rażą. Ale w jej przypadku miałem w sobie ogromną agresję. Miałem ochotę skręcić jej kark po 15 minutach od przyjazdu dnia 0. Ciekawe jest to, że jej opowieści nie pamiętam. Nie pamiętam tej pierwszej. Bo drugiego dnia stało się coś dziwnego.
Kolejną opowieścią była opowieść Ani z Nowego Yorku. Od dzieciństwa miała problemy z szyją. Ciągłe bóle, urazy. Była w USA (mieszka tam na stałe) u Szamana, który nie umiał jej pomóc. Ja, w swojej wizji widziałem dziecko, ją w ciąży. Jakiś ślub. U niej pojawiła się kobieta w ciąży, w szarej sukni, powieszona na drzewie. Może jej dolegliwości szyjne, to echo poprzednich wcieleń.
Postać Ani pojawiła się także teraz. Gdy 2 lata temu wymieniliśmy się emailami, pisałem do niej po powrocie. Dzwoniłem. Raz odpisała, potem chwila rozmowy, że ma dużo pracy, że nie ma kiedy pisać. Kontakt generalnie się urwał szybciej niż się zaczął i nie przetrwał.
W marcu tego roku, 4 dni przed wyjazdem na ceremonię, w skrzynce list od Ani (!) Pytała co u mnie, że przypomniała sobie o swojej starej skrzynce email (??). Napisałem, że jest dobrze (lub ma być dobrze), bo jadę na drugą ceremonię. Muszę wszystko zmienić itd. itd. Ku mojemu zdziwieniu odpisała po chwili – ale duchowo, to nie była ta sama dziewczyna. Odpisała, żebym tego nie robił, że to zło, że tylko modlitwa do Boga może mi pomóc, że to jest bardzo niebezpieczne itd itd. Przeżyłem lekki szok. Nie wierzę w zbiegi okoliczności. Coś/ktoś bardzo nie chciał, żebym pojechał. Śmieszy mnie tylko forma i tematyka. Zupełnie nietrafiona. Ja i Bóg? Ja i modlitwa w tym sensie katolicko/chrześcijańsko/innym? Ale nie ukrywam, że mnie zatkało. Duchy „przeszkadzajki” słabo odrobiły zadanie domowe.
Ani ona więcej nie napisała, ani ja nie odpowiedziałem na ostatniego mejla z przestrogami przed Ayą.
Dzień 2 – druga ceremonia.
c.d.n.