„Droga do siebie – lekcje z życia, nie z książek”

Nie jest to książka, żaden wstęp ani próba jej napisania. Jednak trochę celowo, trochę z przekąsem uśmiecham się do własnych wspomnień z warsztatów w Kruczyborze, gdy miałem okazję poznać niezwykłego człowieka, Radka. Radek mówi tak pięknie, jakby czytał książki które są tylko w jego głowie. Uwielbiałem go słuchać, podziwiałem za to jak i co mówił. To wielka sztuka! Wtedy Radek powiedział tytuł mojej książki, która nigdy nie powstanie – „A ja łaska”. Odważyłem się napisać wstęp do tego bloga po wielu, wielu latach. Sam byłem swoim uczniem, sam przeszedłem tę drogę i to nie jest koniec. Jednak po tych wielu latach doświadczeń taki wstępniak wydaje się być na miejscu. Radku, pozdrawiam Cię serdecznie.

Wstęp: Nie szukaj gotowych odpowiedzi

Nie piszę tego, żeby Cię naprawiać, pouczać albo wciskać Ci jakąś złotą receptę na życie. Nie wierzę w takie rzeczy – każdy ma inną drogę, inny bagaż, inne buty, w których idzie przez świat. To, co tu znajdziesz, to kawałek mojego życia: myśli, przeżycia, wnioski, które wyciągnąłem z tego, co mnie spotkało. Nie musisz brać tego jeden do jednego – weź, co Ci pasuje, a resztę odstaw na bok. Życie to nie poradnik z księgarni, który obiecuje, że po przeczytaniu będziesz „lepszą wersją siebie”. To coś, co sam musisz przetrawić, zrozumieć, czasem po omacku, czasem z radością. Ja tylko pokazuję, jak ja to robię – może coś z tego Ci się przyda, a może ruszysz w zupełnie inną stronę. To Twoja sprawa.

Piszę to, bo widzę, że ludzie wokół często szukają gotowych odpowiedzi – u terapeutów, w książkach, w internecie. Ja wolę szukać w sobie, w lesie, w snach, czasem w kubku Ayahuaski. Nie mówię, że to jedyny sposób – mówię, że to mój sposób. I może, jak przeczytasz, co przeżyłem i jak to ogarnąłem, znajdziesz w tym coś dla siebie. A może nie – i to też jest OK.

1. Słuchaj siebie, nie hałasu wokół

Nie chodzę na terapię, bo nie potrzebuję kogoś, kto mi powie, co czuję albo co mam robić. Wolę usiąść sam na sam z własnymi myślami i je rozpracować – bez pośredników. Nauczyłem się tego z czasem, trochę przez przypadek, trochę przez upór. Świat jest pełen hałasu: ludzie gadają, co powinieneś, media krzyczą, jak masz żyć, a oczekiwania innych próbują Cię przydusić. Ale w środku, jak się zatrzymasz, jest cisza – i ona wie więcej, niż myślisz.

Pamiętam, jak kiedyś budowałem szałas potu – taki prawdziwy, z patyków, ziemi i kamieni. To nie było łatwe – ręce brudne od gliny, plecy bolały od noszenia drewna, a w głowie kotłowały się myśli o wszystkim i o niczym. Szukałem wtedy odpowiedzi na pytanie, co dalej – z pracą, z życiem, z sobą. Ale w pewnym momencie, jak już siedziałem w tym szałasie, w mroku, z gorącymi kamieniami i parą, dotarło do mnie: nie potrzebuję nikogo, żeby zrozumieć, co czuję. Tam, w tej ciszy, wśród szumu własnego oddechu, znalazłem odpowiedzi, których nie dałby mi żaden terapeuta. To nie była wielka filozofia – po prostu poczułem, że mam w sobie wszystko, co trzeba, żeby ogarnąć swoje życie. Nie chodzi o to, żebyś teraz biegł budować szałas – chodzi o to, żebyś znalazł chwilę, kiedy możesz posiedzieć z sobą, bez telefonu, bez ludzi. Zobaczyć, co Ci głowa podpowiada, jak przestaniesz słuchać całego tego zgiełku na zewnątrz.

2. Natura to Twój reset

Dla mnie natura to nie tylko ładne widoki – to miejsce, gdzie wracam do siebie. Słońce, las, ziemia pod stopami – to wszystko ma w sobie coś, co przywraca równowagę. Nie raz łapałem się na tym, że wystarczy wyjść na chwilę, stanąć na trawie, zamknąć oczy i poczuć, jak promienie grzeją mi twarz, żeby poczuć się lepiej. To nie jest żadna magia – to fizyka, energia, która jest za darmo, jeśli tylko chcesz ją wziąć.

Budowa szałasu potu to był jeden z tych momentów, kiedy natura pokazała mi, jak wiele może dać. Pisałem o tym na blogu – jak zbierałem drewno w lesie, kopałem dół na kamienie, układałem wszystko tak, żeby trzymało się kupy. To nie był żaden romantyczny obrazek z Instagrama – to była ciężka robota, pot leciał mi po czole, kurz kleił się do rąk, a plecy dawały znać, że nie jestem już nastolatkiem. Ale potem, jak już wszedłem do środka, jak kamienie zaczęły parować, a ja siedziałem w tej ciemnej, wilgotnej przestrzeni, coś się zmieniło. Czułem, jak z każdym oddechem zrzucam z siebie śmieci – nie tylko fizyczne, ale i te w głowie: stres, wątpliwości, gonitwę myśli. To nie było jakieś mistyczne objawienie – po prostu zrozumiałem, że natura nie pyta, nie ocenia, nie każe Ci być kimś innym. Jest i daje Ci przestrzeń, żebyś był sobą. Od tamtej pory, jak czuję, że coś mnie przytłacza, idę na spacer – do lasu, na łąkę, gdziekolwiek, gdzie nie ma betonu. Nie trzeba wielkich wypraw – czasem wystarczy kwadrans pod drzewem, żeby się zresetować. Spróbuj – wyjdź, stań boso na ziemi, popatrz w niebo. Zobacz, co się stanie.

3. Ayahuasca – lustro dla odważnych

Kilka razy w życiu piłem Ayahuaskę – nie z ciekawości, nie dla zabawy, tylko z potrzeby zajrzenia w siebie głębiej, niż zwykle mogę. To nie jest coś, co polecam każdemu, bo to nie pigułka na szczęście ani szybki sposób na „oświecenie”. To lustro – surowe, bezlitosne, ale cholernie prawdziwe. Pokazuje Ci Ciebie – Twoje lęki, pragnienia, kłamstwa, którymi czasem sam siebie oszukujesz. Pisałem o tym na blogu, jak jedna sesja wywróciła mi głowę do góry nogami. Siedziałem w ciemności, z tym gorzkim smakiem w ustach, a wokół mnie wszystko się ruszało – nie fizycznie, ale w głowie. Nagle zobaczyłem, jak bardzo uciekam od prostych prawd o sobie – od tego, czego się boję, czego chcę, co chowam pod dywan, bo łatwiej udawać, że tego nie ma. To nie było przyjemne – momentami chciałem, żeby się skończyło, żeby ktoś wyłączył ten film w mojej głowie. Ale potem przyszedł spokój – taki ciężki, ale czysty. Zrozumiałem, że świadomość to nie cel, do którego biegniesz, tylko proces – czasem brudny, czasem piękny, ale zawsze Twój.

Ayahuasca nauczyła mnie szacunku – do siebie, do tego, co noszę w środku, i do niej samej. To nie jest coś, co bierzesz na imprezie albo bo „kumpel polecał”. Trzeba być gotowym, żeby zmierzyć się z tym, co zobaczysz – i nie każdy jest. Pamiętam, jak po jednej sesji siedziałem na ziemi, patrzyłem w gwiazdy i myślałem: „To ja, taki, jaki jestem – i to OK”. Nie zmieniła mnie w innego człowieka – pokazała mi, kim już jestem. Jeśli nie czujesz, że to Twój moment, nie idź – są inne drogi, żeby zajrzeć w głąb. Dla mnie to była podróż, która pomogła mi zobaczyć, co jest ważne, a co mogę odpuścić. Ale to nie konieczność – to wybór.

4. Sny – drogowskazy, nie zagadki

Sny to dla mnie coś więcej niż przypadkowe obrazki, które mózg wyświetla w nocy. Pisałem o tym kiedyś – śniła mi się woda, rwąca rzeka, która mnie porywała. Obudziłem się z mokrymi dłońmi, serce waliło mi jak po biegu, ale zamiast szukać sennika albo googlować „co znaczy sen o wodzie”, usiadłem na łóżku i zapytałem siebie: „Co ta rzeka chce mi powiedzieć?”. Doszedłem do tego, że to był chaos, który wtedy miałem w życiu – praca, decyzje, ciągły ruch, który mnie przytłaczał. Rzeka pokazała mi, że próbuję z nim walczyć, zamiast go puścić. I puściłem – nie dosłownie, ale w głowie. Przestałem się szarpać z tym, na co nie mam wpływu – odpuściłem kilka spraw, dałem sobie czas. Działało.

Innym razem śniłem o lesie – szedłem przez gęste drzewa, a one szeptały coś, czego nie rozumiałem. Obudziłem się z dziwnym uczuciem, jakby ktoś mi coś ważnego powiedział, ale nie złapałem słów. Zamiast analizować każdy szczegół, pomyślałem: „OK, co to dla mnie znaczy?”. Doszedłem do tego, że muszę zwolnić – życie gnało za szybko, a ja się w tym gubiłem. Tego dnia odpuściłem kilka planów, poszedłem na spacer i po prostu byłem. Nauczyłem się, że sny to nie zagadki do odgadnięcia ani przepowiednie – to wiadomości od mojej głowy, czasem od serca. Nie zapisuję ich w notesie (choć poniekąd ten blog to notes, ale nie rozkładam na czynniki pierwsze). Słucham, co mi podpowiadają, i idę dalej. Spróbuj kiedyś – jak się obudzisz po dziwnym śnie, nie biegnij do internetu. Usiądź, pomyśl, co to dla Ciebie znaczy. Odpowiedź jest bliżej, niż myślisz – nie w senniku, tylko w Tobie.

5. Nie przejmuj się tym, na co nie masz wpływu

Stare przysłowie pszczół mówi: „Przejmowanie się sytuacją nie sprawi, że będzie lepsza”. Nie wiem, czy pszczoły naprawdę to powiedziały, usłyszałem to w programie standupera, ale żyję tak od lat i działa. Nauczyłem się reagować na to, co jest teraz, zamiast wymyślać, co mogłoby być, albo rozpamiętywać, co było. Był dzień, kiedy wszystko się posypało – miałem plany, a tu nagle awaria sprzętu, spóźnienie na spotkanie, chaos totalny. Zamiast się wkurzać, usiadłem na ławce w parku, popatrzyłem w niebo i pomyślałem: „No dobra, to co teraz?”. Nie uratowałem tamtego dnia – spotkanie przepadło, sprzęt dalej nie działał – ale uratowałem sobie głowę. Nie dałem się wciągnąć w spiralę złości, która i tak nic by nie zmieniła.

To nie jest obojętność ani poddanie się – to spokój. Jak coś się sypie, działam, jeśli mogę – naprawiam, szukam rozwiązania. Jak się nie da, odpuszczam – nie marnuję energii na walkę z wiatrakami. Innym razem straciłem godziny na coś, co i tak nie wyszło – projekt, który miał być gotowy, a wysypał się na ostatniej prostej. Zamiast się miotać, wypiłem herbatę, popatrzyłem przez okno i poszedłem spać. Rano świat wyglądał inaczej – problem nie zniknął, ale ja miałem siłę, żeby go ogarnąć. Spróbuj – następnym razem, jak coś Cię wkurzy, zatrzymaj się, weź oddech i pomyśl: „Czy mogę to zmienić?”. Jeśli tak, ruszaj. Jeśli nie, puść to – nie noś kamieni, których nie da się przesunąć. Zobaczysz, ile miejsca się robi w głowie, jak przestaniesz walczyć z tym, co i tak już się stało.

6. Rób swoje i nie patrz na innych

Nie porównuję się z nikim, nie zazdroszczę, nie tęsknię za tym, co mają inni. Robię to, co mnie kręci – czy to grzebanie w starych komputerach, pisanie kodu, czy siedzenie w lesie i gapienie się w przestrzeń. Na blogu pisałem o tym, jak kiedyś spędziłem pół dnia na sortowaniu obrazów dyskietek – nie dlatego, że musiałem, tylko bo lubię ten porządek w chaosie. Ktoś mógłby powiedzieć: „Po co to komu? Kto w XXI wieku bawi się dyskietkami?”. Ale mnie to obchodzi tyle, co zeszłoroczny śnieg – robię to dla siebie, nie dla czyjejś opinii. Jak żyjesz po swojemu, nie musisz szukać potwierdzenia w cudzych oczach.

Pamiętam, jak kiedyś znajomy zapytał, dlaczego nie robię „czegoś poważniejszego” – kariery w korpo, domu z ogródkiem, wakacji all inclusive. Odpowiedziałem: „Bo to, co robię, jest dla mnie poważne”. I tyle – nie tłumaczyłem się, nie przekonywałem. On poszedł swoją drogą, ja swoją. Nie gonię za cudzymi definicjami sukcesu – mam swoje, może dziwne dla innych, ale moje. To nie egoizm – to wolność, wolność od tego, żeby być kimś, kim nie jestem. Spróbuj znaleźć coś, co sprawia, że czas znika – może to malowanie, może gotowanie, może rozkręcanie starych komputerów. Jak to masz, trzymaj się tego – nie musisz nikomu tłumaczyć, dlaczego to kochasz. Reszta się ułoży, bo jak robisz swoje, świat jakoś sam się do tego dopasowuje.

Zakończenie: Twoja droga, Twoje reguły

Nie powiem Ci, jak masz żyć, bo to nie moja rola ani moja sprawa. Mogę tylko pokazać, co u mnie działa – kawałki mojej drogi, które sam sobie wydeptałem przez las, sny, Ayahuaskę i codzienne drobiazgi. Może coś z tego Cię zainspiruje – może weźmiesz sobie szałas, może przysłowie pszczół, a może po prostu chwilę na słońcu. A może pójdziesz w zupełnie inną stronę – i to też jest w porządku. Ważne, żebyś szedł – nie stał w miejscu, czekając, aż ktoś Ci poda mapę albo gotowy plan. Życie to nie radziecka maszyna do golenia, która pasuje do każdej twarzy – dopasuj je do siebie, a nie siebie do niego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *