To chyba ostatni odcinek… Ostatnia taka wyprawa do Londynu

Londyn – już nie ten sam.

Byłem i zrozumiałem, że już nie muszę.

Czym był dla mnie Londyn? Odskocznią, resetem mózgu, ucieczką od tego co tu i teraz. Nie bywałem na wakacjach jak każdy (lub prawie każdy). Od 2009 roku, kilka razy w roku, to Londyn był dla mnie urlopem. Cztery, czasami pięć dni ostrej balangi. Tam nie ma żadnego problemu ze zdobyciem czegoś, co pozwala zapomnieć i totalnie zmienić świadomość. Tak było do teraz. Zaczęło się jak zwykle, choć po raz pierwszy nie cieszyłem się z tego wyjazdu tak jak kiedyś. Myślę sobie.. oho… pierwsza “dziwna” reakcja. Lecę. Właściwie jadę. Pociągiem z Brukseli. Miałem parę spraw w Niemczech, a szybkim pociągiem w życiu nie jechałem. Postanowione – ahoj przygodo!

Przyjechałem o 20:00 na King’s Cross. Jest piątek. Dwie godziny jazdy 300km/h i oto jestem. Mój Londyn. Praktycznie od razu zaczęły się wspomagacze nastroju. I tak do niedzieli po południu. W tzw. przebłyskach świadomości płynęły, co dziwne, poukładane myśli. Ciało wołało STOP, umysł, lub właściwie szczątki wołały “ale jak to stop?”

Myśli dotyczyły właśnie TU I TERAZ. Tego, co się dzieje, tego, czy i komu to teraz potrzebne. Sny, wciąż te sny o procesie naprawiania mnie. Po 45 godzinach bez snu jakoś się złożyło i zasnąłem. Na raptem 3 godziny. Bardzo ciężki okres nastał dla mnie. Po raz pierwszy tak silnie odczuwałem schodzenie tego czegoś z organizmu. To było jak koszmar. Wyglądałem jak zombie. Duchowo jednak czułem się silny. Więcej… czułem, że to, co się stało, również miało swój sens. To, jak bardzo się sponiewierałem właśnie po to, by odkryć, że nie muszę już uciekać. Nie muszę niczego resetować. Nie muszę niczego brać. Moje ustawienia są optymalne, chciałoby się powiedzieć. Po raz pierwszy, mimo że mogłem jeszcze dużo, bo był spory zapas – nie “degustowałem” specyfików, bo nie czułem potrzeby. Dla mnie to już zamknięty rozdział.

Co dało mi to wszystko? Dało mi pewność tego, kim jestem, gdzie jestem. Dało mi gwarancję, że moje narodziny, że mój Feniks to nie było tylko majaczenie po wywarze z jakichś nieznanych roślin. Ayahuasca dała mi możliwość spojrzenia w wymiary, które ciężko dostrzec. Pokazała drzwi, które chciałem otworzyć. Drzwi, przez które przeszedłem i zamknąłem za sobą z hukiem.

Minęło już ponad pół roku od ostatniej ceremonii, a ja wciąż czuję jej siłę. Mogę powiedzieć, że nie znam już tamtego świata, nie pamiętam świata przed śmiercią. Inaczej. Jak każdy z nas – nie pamiętam świata przed narodzinami.

Czy wrócę do Londynu? Oczywiście, że TAK! Ale to będzie powrót po zupełnie coś innego.

Teraz czuję, teraz wiem, że poszukiwania odmiennych stanów świadomości, w moim przypadku, zatrzymają się na Ayahuasce i Twardej Ścieżce szeroko rozumianej.

Czemu o tym wszystkim piszę? Bo mam z tego ogromną frajdę, że ktoś może znajdzie podobieństwo do skrawka siebie i będzie mi współczuł :-))) ALE ALE !!!! Stop!!! Poszukajcie prawdziwego znaczenia słowa WSPÓŁCZUCIE 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *