Byłem w moim ukochanym Londynie. Okazało się, że naszym (był jeszcze jakiś człowiek) przewodnikiem jest Wojtek Jóźwiak. Jeździł londyńską taksówką i pokazywał nam miasto. W pewnym momencie chciał wjechać na most, estakadę (znów powtórka symboli – auto, most, woda – to już trzeci sen). Niestety podjazd był bardzo stromy. Około 75-80 stopni. Wojtka taksówka nie dała rady wjechać. Wojtek wycofał się, zrobił dłuższy podjazd, jechał szybciej, ale znów bez powodzenia, choć byliśmy prawie na samym szczycie. Wojtek wpadł na pomysł. Pojechaliśmy na dworzec, jak się okazało, lotniczy! Kupiliśmy bilety i wsiedliśmy do samolotu. Był bardzo dziwny. Mały, może na 50 osób. Coś jak autobus. Nawet pilot (kobieta) miała ogromną autobusową kierownicę. Ale to był samolot. Usiadłem w bardzo wygodnym fotelu, w pierwszym rzędzie za drugim pilotem (ich kabina nie była oddzielona). Pojawił się mężczyzna, aby sprawdzić bilety. Pokazałem swój i się obudziłem.