Ayahuasca Daime – nowy początek?

Byłem niedawno, na moich dwóch pierwszych Ceremoniach z Daime. Mój cykl 3-letni zatoczył koło, Aya mnie przywołała. Pierwszy raz w tym miejscu (Nosso Lar), pierwszy raz z Duchami tej rośliny. Początek, podobny do poprzednich Ceremonii w innym miejscu. Przyjazd, popołudnie i wieczór na aklimatyzację, wyciszenie (tu wtrącę, że tę lekcję słabo odrobiłem co się okaże później 🙂 Od pierwszej chwili – energetyczne, DOBRE miejsce.

Dzień 0

Przywitanie też takie jak lubię. Normalne, bez zalewania i topienia w radości i miłości nowo poznanej osoby. Na pewno jednak miejsce doskonałe energetycznie. Za każdym razem gdy jadę “gdzieś tam” to odczuwam albo niepokój i “nieswojość” albo, jak w tym przypadku – jestem u siebie. Rozpakowałem się, zająłem łóżko (co później również okazało się znamienne w skutki, że wybrałem akurat ten pokój z 4 pozostałych. Zrobiłem sobie ziółka do picia i czekałem na przyjazd kolejnych “Ceremonialsów” 🙂

Jestem obserwatorem, patrzę, słucham i wyciągam wnioski. Tak, czasami pochopne, ale zawsze mogę przyznać się do błędu, bo jak to powiedział pewien młody (ale bardzo mądry) uczestnik tychże warsztatów. Jesteśmy ludźmi i popełniamy błędy. Pozwól sobie na to. To jest część człowieczeństwa. Jak się później okazało – to bardzo cenna uwaga.

Przyjeżdżali kolejni i kolejni. Jedni “przypasowali” mi energetycznie, inni drażnili. Szczególnie drażniły mnie dwie “gaduły”. To co się wydarzyło wieczorem, miało być lekcją dla mnie. Bo te dwie “gaduły” wybrały ten sam pokój co ja! Teraz jednak, bardzo się z tego cieszę. Dlaczego? Bo te dwie “gaduły” to dobrzy, energetyczni ludzie, inni niż ja, ale przez tę inność ja nauczyłem się czegoś od nich. Czegoś o sobie.

Dzień 1

Nauczony doświadczeniem wcześniejszych lat z Ayą, od tygodnia przed Ceremonią, byłem na płynnej, bardzo delikatnej wegańskiej diecie (swoją drogą to całkiem fajne papu – taka papka 🙂 nie trzeba gryźć :P) Rano, w dniu Ceremonii zjadłem garść owsianki, chwila relaksu i pierwsze zajęcia przed Ceremonią – Joga Kundalini. Słyszałem, ale nie jadłem można by powiedzieć. Powiem krótko – siłownia czy inne fitnesy mogą się schować. Jogin przygotował “kriję” (nie wiem jak to się pisze) która zwaliła z nóg, ale dała uczucie szczęścia 🙂 Nadeszła godzina rozpoczęcia i zawiązania Kręgu. Już sam ten fakt okazał się energią w czystej postaci. Każdy dostał kubeczek na Ayę (bo jak nie wiesz czy coś jest do zrobienia w Twoim życiu – przyjdź po kubeczek, gdy się wahasz czy iść po kolejny kubeczek, zdecydowanie idź po kolejny kubeczek). Moje wcześniejsze doświadczenia z Ayą pozwoliły mi delikatnie zapoznać się z Duchami tej Rośliny. Wiedziałem jak to się zaczyna. Przywitała mnie bardzo łagodnie, jak długo niewidziana Siostra, Mama lub po prostu ktoś bardzo bliski. Jak zawsze odczułem, że czas to ściema. Nie można “złapać” chwili, że to już. To się dzieje poza Tobą. Jestem typem, który zdecydowanie woli stacjonarne wglądy. Nie łażę, nie kombinuję. Kładę się i wnikam w wymiary których normalnie nie widać. Aya powitała mnie kolorami, bardzo dużą wrażliwością na dźwięki. Pierwszego dnia odrobić miałem lekcję, hmmm. jakby to nazwać, tolerancji to złe słowo, bardziej przesunięcia granic własnej przestrzeni. Bycia wspólną przestrzenią i dzielenia się nią. Bo, nie mogłem w to uwierzyć, w jurcie chociaż byłem pierwszy, zajmując miejsce wydawać się mogło w cieniu – moje “gaduły” ułożyły się po obu stronach mojego koca!! Dotarło to do mnie, gdy wróciłem do jurty z poduszką, a Oni byli obok mojego miejsca. Teraz już byłem pewny, że to jest po coś. Wracając do podróży. Aya przywitała mnie łagodnie dając czas na poznanie się. Zabrała mnie tunelami do środka, tunele były oświetlone moim ukochanym chabrowym kolorem. Pastelowy chabrowy i białe światło. Pierwszy dzień był przeznaczony na pracę z własną przestrzenią. Nad dzieleniem się nią. Nad zamianą zniecierpliwienia na śmiech z tego co wyprawiam. Coś jak lekcja z zaklęciem “ridiculous” z Harrego Pottera. Przykład – “Ceremonialsi” wydają różne dźwięki, śmieją się, wzdychają, wychodzą z jurty, trzaskają drzwi. Cała masa przeszkadzajek. Gdy tylko ktoś zbyt mocno, zbyt głośno (jak na moje granice) zaczynał się zachowywać, pojawiały się dwie kobiety. W barze, w podziemiach klubu nocnego. Kobiety imprezowe, ale nie w złym znaczeniu, nie prostytutki, ot po prostu, kumpele przyszły się zabawić i napić :). Właśnie te dwie dziewczyny unosiły drinki i krzyczały, przepraszam ale to będzie cytat: “ciszej kurwaaaa!”. Pokazywały się do chwili, gdy tak mnie to rozśmieszyło, stacjonarnie zacząłem się chichrać i podczas późniejszych godzin i kolejnego dnia, może pokazały się dwa razy. Bardziej w formie – widzę, ale one nie mówią. Może chcą, ale w sumie to po co. Moje stacjonarne przeżywanie Ceremonii pewnie wiąże się z tym, że pozycje, oploty i sploty mojego ciała, kończyn, przeczą anatomii. Ale tam gdzie zaczyna się Aya, pojęcie niemożliwości, w tym przypadku anatomicznych traci sens. Wrócę na chwilę, aby zakończyć dzień 1, do “odrabiania lekcji” wyciszania. Teraz patrzę na to trochę bardziej symbolicznie, ale wtedy było to dość niezrozumiałe. W realnym życiu zdarza się dość często, że wysyłam paczki z różnymi rzeczami. Aya też “wysyłała” paczki firmą UPS 🙂 w nieznanym kierunku, do nieznanego miejsca. Ale paczki, paczki, paczki. Może to paczki z zabranym nadmiarem potrzeby własnej przestrzeni. Równowaga musi być. Tego pewnie było we mnie za dużo.

Dzień 2

Scenariusz ten sam, mała porcja owsianki na śniadanie, Kundalini (tym razem nie fizyczna, a oddechowa krija) i krąg. Ten krąg i Ceremonia zmieniła bardzo dużo. Zauważyłem jedną bardzo ważną dla mnie sprawę. Nie było wglądów głębokich, nie umierałem, nie byłem po drugiej stronie. Aya wie co jest potrzebne “tu i teraz”. Aya zabrała mnie znów bardzo łagodnie, ale już głębiej niż poprzedniego dnia. Jurta zmieniła się w coś na kształt pentagonu. Z lustrami, gdzie widziałem wszystkich z każdej strony. To był mój eksperyment, wciąż stacjonarnie, choć na siedząco. Potem jednak położyłem się aby doświadczyć przeróżnych wglądów w sprawy codzienne. Zanim jednak o tej najważniejszej sprawie, chcę podzielić się kilkoma ciekawostkami. Neurony – nie uważajcie ich za “automaty”. To świadome byty, które bardzo się oburzyły, gdy stwierdziłem, że robią wszystko według programu. Zabrały mnie do siebie, rozmawialiśmy długo. Było ich baaardzo dużo, pojawiły się trochę w postaci podobnej do Minionków. Nie były jednak tak niezdarne. Bardzo poważnie podchodziły do swojej działalności. Faktem jest, że działały bardzo powoli, gdy Aya krążyła we mnie. Wszystko zaczęło się, gdy zobaczyłem jak jeden z neuronów człapie (dosłownie) do miejsca gdzie powinna pojawić się informacja – zmień pozycję ciała. Przyczłapał i powiedział mi o tym ziewając. Tak, gdy jestem w transie, leżę bez ruchu wiele godzin. Fizyczność jednak daje o sobie znać i co jakiś czas muszę zmienić pozycję. Stąd ten neuron. Jednak pomysłowość neuronów nie zna granic. Kolejne razy, neuron przylatywał (!), żeby było szybciej jak mniemam – jako Dwoneczek z bajki Piotruś Pan, mając twarz Jagody :)))) (pozdrawiam). Machała różdżką mówiąc np. prostujemy nóżki, kładziemy się na pleckach (stosując właśnie takie zdrobnienia) i wtedy ja, jak za dotknięciem tejże czarodziejskiej różdżki wykonywałem zmianę pozycji 🙂 Była cała masa wizji, rozmów i w pewnym sensie dość nieprzyjemnych dla mnie, słów prawdy od Ducha Rośliny. Tego nie będę opisywał, bo to byłoby ciężkie i w sumie niezrozumiałe dla kogoś, kto to czyta. To osobiste, prywatne części mojego życia. Wreszcie nadeszła pora na wgląd w to co najważniejsze z tej Ceremonii. Dla tych którzy nie czytali wspomnień sprzed 3 lat, krótko napiszę – moja córka pojawiła się w ostatniej wizji, wskazując moje serce jako poszukiwane jajo Feniksa. Od tamtej pory, gdy umarłem i narodziłem się ponownie – zmienił się cały mój świat. Moja córka uratowała mnie przed ciemnością. Teraz też pojawiła się córka, sytuacje codzienne, życiowe. Najcięższe i najsmutniejsze co mogło mnie spotkać, zarazem jednak najjaśniejsze i najprostsze z rozwiązań. Stwierdzenie “za chwilę”. Aya pokazała mi wszystkie sytuacje, gdy moja córka przychodziła do mnie o coś zapytać, poprosić o pomoc w zwykłych sprawach (lekcje, chciała coś opowiedzieć o tym co się wydarzyło w szkole, o czym przeczytała w książce) po prostu – życie. Ja odpowiadałem w 99% przypadków – “za chwilę”, zajmując się innymi sprawami które wcale nie były tego warte. Widziałem znów wszystkie te razy, jak odchodzi zrezygnowana, widziałem jej smutek, widziałem je zawód. Czułem to co Ona, czułem się okropnie. Czułem się źle, czułem, że popełniłem błąd. Wiedziałem co zrobię. Aya nawet mi tego nie musiała mówić wprost. Wiedziałem, że muszę wrócić i ją przeprosić. Powiedzieć, że zrozumiałem wszystko. Że nigdy więcej nie usłyszy ode mnie stwierdzenia “za chwilę”. Nie ma za chwilę. Jest tu i teraz. Za chwilę nie istnieje. Płakałem jak bóbr (o ile bobry płaczą), podczas dzielenia się tym co przeżyliśmy, już po Ceremonii. Nie mogłem wydusić słów. Było mi paradoksalnie – źle (bo to co robiłem było nieodpowiednie) i zarazem lekko i byłem szczęśliwy, bo wiem, że to się nie powtórzy. Bo wiem co mam zrobić.

Dzień 3

Siedzę jak na szpilkach. Chcę jechać do córki 🙂 Pojechałem i wszystko się zmieniło, a na Jej biurku stoi figurka, którą otrzymałem od bardzo bliskiej mi osoby, choć poznanej parędziesiąt godzin wcześniej.

To koniec mojej podróży z Santo Daime. Koniec tej podróży, ale nie koniec drogi. Ta droga nigdy się nie skończy w tym wymiarze.

Chcę jeszcze podziękować Wszystkim za wspólne przeżywanie, za współczucie tej Ceremonii. Za wspólną przestrzeń i to, że nauczyłem się bardziej dzielić nią z innymi. To, że moje dwie “gaduły” pozwoliły mi doświadczyć tego, że mądry nie musi oznaczać stary. Jeden z moich wspaniałych współczujących (uwielbiam to słowo – ono wcale nie ma negatywnego wydźwięku – my naprawdę współczuliśmy :), jeden z nich mówił jakby czytał wcześniej napisaną książkę. Mówił pięknie, mądrze a ja zrozumiałem, co mnie drażniło na początku. Wiem, że mogę to napisać, bo jestem dumny z tego zrozumienia. Drażniło mnie to, że go nie ROZUMIEM. Stereotyp wryty głęboko w jaźń. Jak taki młodzik może być tak pięknie mądry. Może, chylę czoło. Druga “gaduła” – było Go zbyt dużo na początku. Ciągły potok słów. Zalewanie informacjami z każdej strony. Teraz rozumiem dlaczego. To jednak pozostanie moją i jego tajemnicą.

Szalonej trójce koleżanek, które zachwyciły śpiewem wprost z serca. Jagoda, Beata, Martyna. Niedoszłemu mnichowi który szuka wciąż siebie, Joginowi i Jego Żonie za pomoc, ciepło, zaproszenie i wsparcie. Gospodarzom miejsca za ciepło, miłość i zwyczajność (tak, właśnie zwyczajność jest dla mnie ważna, zwyczajność = równowaga pomiędzy “jestem a bądź”). Gospodarzowi, Jemu bardzo osobiście, za dar dla mojej córki, aby nigdy więcej nie usłyszała “za chwilę”. Psiakom, że były z nami podczas Ceremonii. Psy są psychopompos, więc ich obecność pomaga. Dziękuję Siwej (kotka) za wieczorną mysz, którą przyszła podzielić się ze mną i kolegą. Dziękuję, za wspaniałe jedzenie jednoosobowej wspaniałej firmie cateringowej w osobie Marii. Za Rapee, za śpiew Sylwii i Konrada i wszystkich nas. Nikogo nie pomijam, nawet jeśli nie napisałem o kimś. Napisałem o najmocniejszych moich wglądach.

Tu i teraz jest zawsze, “za chwilę” przestało istnieć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *