Pół roku „po”

Wczoraj minęło 6 miesięcy od moich “narodzin”. Od naprawy mnie przez „Doozersów”, od bycia w Absolucie, od kolejnego spotkania z Duchami Roślin. Wydaje mi się, że to dobry czas na podsumowanie wydarzeń od “urodzin”.
Jakkolwiek to zabrzmi, uważam się za dobrego obserwatora. Szczególnie własnego ciała i ducha (choć mam wrażenie, że mam w sobie, półżartem – DNA Betazoida).
Przed 22. marca działo się dużo złych rzeczy. Doświadczałem fizycznych dolegliwości związanych z tym, co robiłem, jak myślałem. Teraz (z perspektywy czasu) wiem, że zapadałem się w coraz ciemniejsze rejony. Postanowiłem opisać pokrótce to, co się działo, bo może komuś to pomoże odkryć u siebie coś podobnego, skojarzyć i wywalić to całe towarzystwo z siebie. Bo przebaczenie sobie i innym, przebaczenie przeszłości – to według mnie sedno sprawy.
Dolegliwości fizyczne? Owszem…
Po pierwsze – bezsenność połączona z ogromną sennością. Jak to ostatnio u mnie bywa w słowie pisanym – totalne przeciwieństwo i sprzeczność. Ma to jednak sens, bo… bezsenność dopadała mnie, gdy kładłem się około 23:00, a wstawałem o 03:00-04:00. Byłem zmęczony, niewyspany, ale bez możliwości ponownego zaśnięcia. Za to w weekendy potrafiłem zasnąć w piątek i obudzić się w poniedziałek rano. Bez jedzenia, wychodzenia z domu, czasami tylko przyjmowałem wodę… Absolutny koszmar.
Po drugie – uczucie zapchania przełyku. Zaczęło się to od uczucia utknięcia czegoś w “jabłku Adama”; po czasie to „coś” zeszło właśnie do przełyku (tam, gdzie wykonuje się tracheotomię); idąc w dół, zatrzymało się na wejściu do żołądka. Okropne bóle, ujście do żołądka zablokowane w dziwny sposób. Przeprowadziłem testy, pijąc gorący płyn. Po przełknięciu płyn zatrzymywał się trochę poniżej splotu słonecznego i czekał tam 4-5 sekund (!!!), zanim ciurkiem (naprawdę takie to było uczucie) nie przecisnął się do żołądka. Towarzyszył temu ból. Miałem też nocne (czasami również dzienne) napady uczucia, jakbym zjadł bochenek suchego chleba, który „zatrzymał się” właśnie pod splotem słonecznym. Gdy to pojawiało się w nocy (a tak było najczęściej) – miałem wrażenie, że utopię się we własnej ślinie. Organizm myślał, że coś się zablokowało i produkował jej ogromne ilości. Nie macie pojęcia, ile w ciągu sekundy ślinianka jest w stanie wyprodukować śliny. To był dla mnie szok. Niestety, każde przełknięcie było jak tortura, bo ból, skręcał splot słoneczny, wnętrzności, przełyk. Nie pomagały żadne leki, gorące czy zimne okłady… Trwało to zawsze około 12. godzin.
Po trzecie – swędzenie skóry o określonych godzinach i w określonych partiach ciała. “Runy” (tak to czasami wyglądało) na ciele w postaci czerwonych znamion o dziwnych kształtach. Plecy, twarz, brzuch – ot, tak sobie – pokrywały się śladami bicza, pazurów. Wiem jak to brzmi, ale też wiem, jak to wyglądało. Robiłem sobie zdjęcia, bo było to bardzo dziwne. Zawsze, gdy pojawiało się coś w rodzaju znamienia, było mi w tym miejscu bardzo gorąco. Był dermatolog, maści, tabletki antyalergiczne… Zupełnie bez sensu. Nic nie pomagało.
Poniżej kilka zdjęć części ciała, które można pokazać.
Działo się to w pracy, w domu, podczas jazdy autem. Słowem wszędzie i w sposób nie do przewidzenia.
Co się dzieje od “narodzin”?
Uczucie zapchania przełyku cofa się! Cofa się dokładnie tą samą drogą, którą weszło. Na dzień dzisiejszy mam tylko “gulę” w jabłku Adama. Jakbym połknął kulkę, która – mam wrażenie – zaraz wyleci.
Moje „znamiona” nie pojawiają się już tak często, wróciły za to, o określonych porach dnia, okropnie swędzące miejsca. Kark, pośladki i brzuch. Od tego właśnie się zaczęło. Czekam więc na dzień, który będzie “czysty”.
Podobnie jest ze snem, choć nie do końca. Śpię normalnie, umiem zasnąć nawet bardzo wcześnie, naturalnie budzę się około 6:00-6:30. Zmianą są sny. Tak, właśnie sny lub właściwie ich ilość. Zawsze dużo śniłem. Bywały jednak dni, czasami tygodnie, gdy “nie śniłem”. Od powrotu z Ayi – śnię co noc. Bez względu na porę, kiedy kładę się spać, sny są zawsze. Nie zawsze opisywalno-opowiadalne, ale zawsze wiem, że śniłem i pamiętam obrazy ze snów. To taki dodatek, którego wcześniej nie było.
Wciąż czuję się pod wpływem tamtych wydarzeń, wciąż to we mnie żyje. Wciąż brak Analizatora!!!!
Po pół roku tyle się wydarzyło, wciąż się dzieje i wciąż “jeszcze mi się nie znudziło” 🙂
Jest mi tak dobrze z tym zdaniem od Istot z Absolutu. Mam je wciąż w głowie, we wszystkim co robię…
Istniejemy od zawsze i jeszcze nam się nie znudziło!
Chcę to znów napisać i podziękować z imienia. Tych zmian nie byłoby, gdyby nie Wojtek, Iza i mój pierwszy zjazd Taraki, gdzie to wszystko się zaczęło.