sen rodem wzięty z matrixa. agenci, moja świadomość nierealności. byłem na jakiejś barce, całej metalowej, brązowej (od rdzy??) ludzie niby zwykli. nagle rozpadał się śnieg. ogromne ilości śniegu. wziąłem szufelkę (taką od małej zmiotki domowej, czerwoną) i zacząłem wyrzucać ten śnieg do wody (oceanu) strasznie powoli to szło, śnieg był twardy i nikt mi nie chciał pomóc. barka zaczęła niebezpiecznie się zanurzać. nagle w wodzie zobaczyłem twarz agenta 🙂 Smitha z Matrixa. coś do mnie mówił a ja po prostu sypałem ten śnieg z barki do wody. woda zamieniła się w ogień i barka zniknęła. jestem z mieście, uciekam przed agentami, jest ze mną ktoś, kto mi pomaga. fruwam i fruwam 🙂 fajne uczucie. obudziłem się ale wciąż miałem wrażenie że się unoszę… znów zasypiam… jakaś szkoła, ze ściany schodzi na mnie pająk wielkości psa. budzę się gwałtownie na siedząco… zasypiam… znów matrix, latam uciekam. wszystko dzieje się w nocy… a w świecie realnym??? zbliża się pełnia księżyca… i zaczynają się dziwactwa senne :)))