Ten sen nie był już tak miły jak z jaszczurko-żabami. Może to co się działo, było konsekwencją uratowania tych stworzeń noc wcześniej.
Pustynia, ale nie z piasku tylko z ziemi. Po horyzont spalona ziemia. Jakieś pojedyncze kępki liści, uschnięte krzewy, wykopane dołki. W tych dołkach ukrywałem się przed kimś złym. Oddziały wojska(?) szukały mnie lub mnie i kogoś jeszcze. Udawało mi się ukrywać w tych dołkach wypełnionymi liśćmi. Bardzo się bałem. Gdy przechodził kolejny oddział sztywniałem (jak jaszczurka???) Gdy oddział się oddalał wracało mi czucie w ciele. Nie jestem pewny ostatniej sceny, czy ktoś mnie znalazł i chciał pomóc, czy sam uznałem, że mogę wyjść na powierzchnię. Z przerażeniem odkryłem, że w moim męskim organie mam wbitą agrafko-obrączkę(?) Przechodziło to mniej więcej w połowie żołędzi. Nie odczuwałem bólu, ale czułem duży dyskomfort. Byłem bardzo brudny, wszędzie miałem ziemię, suche liście i to zapamiętałem dużo sierści zwierzęcia. Sierść była siwa. Po tym wyjściu obudziłem się.