Groby, mrówki i larwy

Chciałem córce pokazać stary żydowski cmentarz. Pojechałem tam. Wjechaliśmy w wąską uliczkę. Był półmrok. Wieczór. Latarnie świeciły pomarańczowym światłem. Tu paradoks – było jasno. Widzieliśmy mnóstwo nagrobków, odwróconych tyłem. Wszystkie były z czarnego kamienia. Wypolerowane. Bianka pyta, dlaczego tu jedziemy. Odpowiedziałem, że chcę jej pokazać ten cmentarz. Wyszliśmy z auta. Natychmiast zrobiło się ciemno, prawie całkowicie. W drodze na cmentarz minął nas samochód, bez świateł. Wjechał na cmentarz. Zdecydowałem, że przyjdziemy, jak będzie jaśniej. Pojechaliśmy w inne miejsce w mieście. Ale wciąż rejon cmentarza (w rzeczywistości tam cmentarza nie ma). Bianka gdzieś poszła, a ja znalazłem grób. Bez nagrobka, bez tabliczki, bez płyty nagrobnej. Tylko ramka, w środku ziemia. Jakby dywan z trawy i kory. Podniosłem go i zobaczyłem ogromne mrówki. Wielkości małego palca dłoni. Było też dużo białych larw mrówek. Ruszały się energicznie. Ale mrówki jakby niespiesznie chciały je przenosić. Kilka razy podnosiłem ten dywan i patrzyłem na to, co się tam dzieje. Potem doszedłem do miejsca, gdzie Paul McCartney zrobił sobie LODOWĄ rzeźbę nagrobną, ze swoim wizerunkiem. Miał ogromne problemy z tą rzeźbą. Ciągłe protesty ludzi, pozwy sądowe etc. etc.

Randka w ciemno

Byłem u jakiejś kobiety. Spędzaliśmy razem noc. Nagle, jakby w środku nocy obudziła mnie i powiedziała, że jej mąż już idzie spać. Muszę iść. Bardzo się zdziwiłem. Przecież miało go nie być. Usłyszałem zamykanie drzwi od łazienki. Dostałem też smsa od niego, czy ma mi pomóc się ubrać. Okazało się, że on o nas wie, a ta kobieta mieszka z nim jeszcze tylko technicznie, z powodów, które muszą się wyjaśnić i zakończyć ich sprawy. Ubrałem się (choć nie do końca, jakby w popłochu), uciekłem przez okno. Pogoda była jesienna, zimno, deszczowo. Wyszedłem na daszek obok jej okna, przez inne dachy doszedłem do okna innej kamienicy, otworzyłem okno od klatki schodowej i wszedłem do środka. Widziałem mężczyznę ze śpiącym dzieckiem na ramieniu, który wchodził na wyższe piętro. Klatka schodowa była ciemna. Zszedłem na dół i dotarłem do jakiegoś lokalu. Chciałem się ogrzać i wysuszyć, musiałem też ubrać się do końca. Było tam kilku mężczyzn. Starzy ludzie. Usiadłem przy stoliku, gdy podszedł właściciel i powiedział, że jest zamknięte. Zdziwiony zapytałem o powód. Powiedział mi, że otwierają o 15. Powiedziałem wtedy, że jest przecież już 21. Ale my otwieramy o 15. Musiałem wyjść. Wtedy się obudziłem.

Rosyjski Szaman i niedźwiedź

Przedziwna zbitka snów którą miałem dziś w nocy. Do tego jeszcze dzisiejsza karta sesji – „Rycerz Mieczy”.
Początek to scena z moim psem (biały alaskan malamute). Akela często jest gościem w moich snach. Idziemy jakąś wiejską drogą, kilka chat w okolicy. Jest dosyć późno, raczej wczesny wieczór. Panuje półmrok. Stoję obok chaty, od Akeli dzieli mnie pas krzaków i jakiś rów melioracyjny. Akela dziwnie się zachowuje. Ziemia pod nią także. Jest sprężysta. Jakby batut. Krzyczę do niej, żeby przestała, tam jest coś złego. Wtedy z drugiej strony krzaków pojawia się ogromny niedźwiedź. Brązowy (kiedyś miałem sen również z Akelą o niedźwiedziach w ogniu). Krzyczę do niej, żeby przyszła do mnie, uciekamy razem asfaltową drogą. Niedźwiedź nas goni. Jest pusto i cicho. Dobiegamy do innej chaty, wbiegamy do środka. Spotykam mężczyznę. Mówi, że jest Rosyjskim Szamanem i chce się przekonać, czy jest coś we mnie wartego uwagi. Czy mam moc. Każe mi usiąść na krześle, przypina mnie pasami. Chwilę rozmawiamy, ja opowiadam mu, że mam wschodnie korzenie (w rzeczywistości – babcia była Rosjanką z Kaukazu, a dziadek wprost z Ukrainy), ale niestety nie mówię po rosyjsku ni w ząb. On na to, że to nie ma teraz znaczenia. Zaczął coś mówić, a na mojej skórze zaczęły się pojawiać czerwone linie, znaki, grube, jakby od okrągłego pędzla. Niedźwiedź wciąż był za oknem, ale nie chciał wejść. Jego pogoń za mną, teraz gdy piszę te słowa, wydaje mi się celowym działaniem, żeby mnie zagonić do tej chaty.
Kolejna scena to jakieś spotkanie. Młodzi ludzie. Jakby przygotowania do imprezy. Nagle ogromne poruszenie. Jakich chłopak został ugodzony nożem. W prawy bok. Tuż pod żebrami rana tak duża, że można było włożyć dłoń. Ktoś zadzwonił po policję. Pamiętam jeszcze dużo wody. Jakby rzeka. Bardzo szybki nurt, brudna, jak kawa z mlekiem.

Pchły (wszy)

Śnił mi się dom, mieszkanie ze ścianami pomalowanymi na dziwny kolor, jakby pomieszany żółty i seledynowy. Bardzo jaskrawy. Na tych ścianach było mnóstwo pcheł (wszy), które skakały na mnie. Usiłowałem je złapać, zgnieść, ale jak to pchły, skoczne, malutkie, wciąż uciekały. Widziałem tylko, że siedzi na ścianie i hop, już jej nie było. Była na mnie. Strącałem ją i zabawa zaczynała się od nowa. Znalazłem jakiś preparat owadobójczy. Zacząłem je spryskiwać. Chyba osiągnąłem sukces, bo sen przeniósł się w inne miejsce. Jakiś mężczyzna szukał córki. Przetrzymywali ją ochroniarze BOR(!). Mężczyzna wywiódł ich w pole, kradnąc 3 ochroniarzom telefony komórkowe, dzwoniąc do nich z ich numerów, wydał sprzeczne rozkazy i opuścili stanowiska. Wtedy on zabrał córkę. Dowódca tych BOR-owików dostał 5 lat karceru (nie więzienia – karceru) za to, że spartaczył sprawę. We śnie BOR był raczej negatywną formacją – ojciec po prostu chciał odzyskać córkę, którą oni więzili.

Klony i wyzwolenie

Korporacje. Biurowiec, choć 4 piętrowy. Wszystkie korporacje sprzedawały auta. Byłem w jakimś ruchu oporu. Mieliśmy ich uwolnić. Klony. Zanim poszedłem do biurowca, byłem w sklepie. Miałem kupić ogromny chleb. Koniecznie okrągły, chleb SŁOŃCE. Tak się nazywał. Spotykałem znajomych z realnego świata, ale nikt z nich nie słyszał o takim chlebie. Potem wróciłem do biurowca. Było ciemno gdy nagle pękły szyby. Panika. Porwaliśmy jednego klona. Chciała mnie zabić, tak mocno była związana z korporacją. Potem stwierdziłem, że trzeba znaleźć pracę, bo trzeba jeść. Znaleźliśmy w jakimś magazynie pudełko z resztami pizzy (znów okrągły kształt). Spotkałem kolegę, ale nie mogłem długo rozmawiać.. inne uwolnione klony dostały sms, że jak wrócą wszystko im wybaczą. Część z nich zaczęła wracać. Były grupki które z własnych najlepszych cech stworzyły przy pomocy kogoś innego klony doskonałe, choć jeden z nich okazał się mieć 4 lub 6 rąk. Był doskonały. Opiekunką grupy była moja znajoma z dawnych lat. Poszliśmy z klonem którego uratowałem na spacer przy rzece. Woda była czysta. Zupełnie bezbarwna, dno brązowe od piasku. Woda była bardzo zimna. Wciąż miałem wrażenie, że ja też dostałem sms. Ale przecież nie byłem klonem. Wyjąłem kieszeni coś… na szczęście to tylko kluczyki od auta.