Miałem ten sen odpuścić. Był krótki i niby zupełnie niespójny. Męczy mnie jednak przez cały dzień.
Jechałem samochodem gdzieś. Uciekałem przed czymś. Dziwnie nieokreślone miejsce i to coś. Jechałem przez polne drogi, wciąż natrafiając na skrzynki z owocami. Rozpędzałem się chcąc je staranować. Udawało się to tylko częściowo. Zawsze chwilę to trwało, zanim przejechałem. W końcu udało się. Dojechałem do jakiegoś miasteczka. Czekał na mnie burmistrz/wójt… ktoś z szefostwa. Powiedział, żebym wjechał na teren miasta. Znów problem. Nie mogłem uruchomić silnika. Na desce rozdzielczej pojawiały się dziwne pomarańczowe komunikaty. W końcu udało się. Podjechałem kawałek, skręciłem w prawo i zaparkowałem.