Moje rodzinne miasto. Nawet podwórko na którym się bawiłem. Pojechałem tam, bo w mieście zaczęło się dziwne poruszenie, niepokoje. Ludzie z mojej starej dzielnicy (w tym i ja, gdy tam przyjechałem) łączyli się w grupy pomocy. Odgradzali kawałki trawników, każdy skrawek ziemi i zaczynali uprawę roślin (warzywa, jarzyny, owoce), bo zbliżało się coś, co spowoduje brak jedzenia. Jakaś apokalipsa. Na zmianę pilnowali tych upraw, bo ktoś celowo je niszczył. Patrole pomogły. Wszystko rosło bezpiecznie. Okazało się, że grupka lokalnych chuliganów (17-25 lat) była sprawcami tych wcześniejszych zniszczeń. Było już ciemno, gdy poszedłem w stronę upraw. Natrafiłem, niestety, na ich spotkanie przy jednej z klatek schodowych. Okazało się, że mieli tam malutki pokoik. Zmusili mnie, żebym ich “odwiedził”. Nie bardzo chciałem to zrobić, ale żeby ich nie rozjuszyć, to wszedłem. Wszyscy byli pijani. Proponowali mi alkohol, ale odmawiałem. Wszedł kolejny “dres” i dziwnym zwyczajem roztrzaskał butelkę na progu, tworząc tzw. tulipanka. Tymże tulipankiem dotykał głowy każdego z “kolesi”. Mnie, niestety, uderzył. Wiem, że zrobił to celowo. Z głowy leciała mi krew. Bardzo czerwona. Powiedziałem “DOSYĆ” i już bez strachu wyszedłem z pokoiku. O dziwo, nikt nawet nie próbował mnie zatrzymać.