Byłem w afrykańskiej wiosce. Miałem odbyć jakiś rytuał. Przyjechał biały człowiek który ubrany był w piankę do nurkowania. Błękitną. Taki błękit jaki na lubię. Jest pewien odcień który uwielbiam. Próba miała odbyć się w wodzie. Bardzo nie chciałem, bo ja byłem ubrany w dres, który wiedziałem, że zamoknie i będzie mi zimno. Coś się jednak wydarzyło, i do próby w wodzie nie doszło. Przyszła natomiast tęga kobieta, szamanka która jakimś miernikiem sprawdzała moją energię. Przykładała mi do mojej prawej strony szyi ten przyrząd. Energia była duża. Potem sprawdzała jedzenie które jadłem. Część nie wykazywała oznak energetycznych, a część (jakieś tabletki w srebrnej folii) wykazywał ogromne ilości tej energii. Dwa lub trzy razy wychodziłem do chaty obok, żeby się wysikać. Wszedłem do pomieszczenia z glinianym katafalkiem na którym tubylcy wcześniej przygotowywali zmarłego do ceremonii pogrzebowej. Stałem obok katafalku, sikałem do dziurki w podłodze, gdzie chyba miały spływać płyny ze zmarłych. Było mi bardzo głupio, że to robię, ale nie miałem innego wyjścia. Czułem się też dziwnie, bo wiedziałem, że przed chwilą leżał tu ktoś zmarły. Były nawet prześcieradła po nim.
Sen był niesamowity. Był bardzo realistyczny, kolorowy, bardzo spójny. Jakbym był tam w rzeczywistości. Nawet zapach pomieszczenia dla zmarłych (ciężkie powietrze i dziwnym aromatem), ciepło słońca w wiosce – wszystko to czułem dokładnie. Naprawdę mam wrażenie, że gdzieś tej nocy byłem.