Tag: Ayahuasca
Ayahuasca – moje boje i uzdrowienie – część 3 Ayahuasca – wyzwolenie
Dzień 2 – druga ceremonia.
Druga ceremonia, jak zwykle, rozpoczęła się około 19:30. I również – jak zwykle – była inna. Niestety, też bardzo ciężka fizycznie dla mnie. Duchy Ayi postanowiły mi pokazać, co się dzieje z człowiekiem, gdy zatapia się w złej energii. Gdy pielęgnuje (nawet nieświadomie, jak w moim przypadku) w sobie ból, żal, bycie ofiarą. To, jak w każdym zdaniu próbujemy “narkotyzować się” współczuciem innych. Każdą rozmowę kierujemy podświadomie (lub świadomie) na tory: jaki to ja jestem biedny miś… Euforia trwa chwilę, jak zastrzyk z morfiny, a potem pozostaje pustka. Bo w czterech ścianach nikt nie użali się nad moim losem. Stan przez obydwie ceremonie tej nocy był podobny i raczej mało uroczy. Duchy wciąż wchodziły we mnie przy ziewaniu i zabierały w miejsca, w których nie było mi dobrze. Głównie przeszłość, ale były również wizje moich obaw aktualnych, moich “wydaje mi się, że tak jest”. Ludzie z przeszłości (choć czas to ściema i przeszłość jako taka wcale nie istnieje 🙂 sytuacje, rozmowy. Jakbym to wszystko przeżywał jeszcze raz. I natrętna, jak mi się wtedy wydawało, postać pewnej kobiety… głos wewnętrzny wciąż powtarzał : „To ona jest twoim aniołem”. Odrzucałem te myśli, karmiąc się tym, co wydawało mi się wtedy słuszne.
Gdy otwierałem oczy – widziałem wciąż tę dziewczynę, która od początku była “zła”. Działo się z nią coś złego. Fizycznie – Szamani okrywali ją kocami i wszystkim czym się dało, bo było jej zimno. Leżałem obok niej i też czułem chłód. Rano okazało się, że miała na sobie ponad 10 warstw koców, śpiworów. To, co ja widziałem, było przerażające. Była w lesie, szedłem za nią. Las był mroczny, nie wiem skąd, ale czasami pojawiało się światło. Nagle ona zaczęła wchodzić w głąb ziemi. Pod ogromne drzewo. Pod rozległymi korzeniami była pieczara – całkowicie ciemna. Widziałem ją pomimo totalnej czerni. Bardzo się bała. Co chwilę (unikam stwierdzenia “co jakiś czas” 🙂 ) moje wizje przecinały widok na jawie. Tak, to było najgorsze. To, co widziałem w moich wizjach, działo się wewnątrz mnie, gdy ziewałem. Gdy “od-ziewywałem” i Duchy wychodziły – otwierałem oczy i widziałem tę dziewczynę pod stertą koców i równocześnie las, pieczarę i ogromny strach. Jeden z Szamanów wciąż był przy niej. Coś szeptał, dziewczyna zaczęła płakać. Pieczara pod drzewem zniknęła, podobnie jak las. A ja odpłynąłem… nigdzie!
Tak zakończył się dzień drugi. Oszczędziłem opisów wyjść do toalety, gdy Aya robi porządki, bo to część niezmienna. Ale czy na pewno?
Podczas drugiego dnia ceremonii wciąż byłem sam (w głowie, duchowo) – pozostawiony tej czynności w toalecie. Bez głosów, bez wizji. Tylko dźwięk i kolory były zmienione. Samotność w takiej chwili jest przerażająca.
To właściwie mógłby być koniec mojego pierwszego spotkania z Ayahuascą, ale muszę dopowiedzieć jeden element. BARDZO istotny. Otóż, jak to rano, były opowieści o nocnych podróżach. Po pierwsze – to, co mnie zaskoczyło, to ta dziewczyna… To był ktoś inny. Po drugie – to co mówiła było szczere (wcześniej nikt nie miał wątpliwości, że ściemnia jak z nut).
Opowiadała o swojej wizji. Dziwne było to, że nie pamiętała nic z tego, co było wcześniej. Nie pamiętała, m.in., że było jej zimno. Miałem wrażenie, że zapamiętała tylko to, co działo się po szeptach Szamana i jej płaczu. Gdy ja już byłem NIGDZIE.
Była w krainie Muminków. Widziała wszystkie bajkowe ludziki. Najważniejsze dla mnie z tej jej opowieści były te oto słowa:
„Spotkałam tam moją mamę. Przyniosła mi kromkę chleba z masłem. Długo się przytulałam do niej. Mama była jedyną postacią <<niemuminkową>>”.
Po zakończeniu tej krótkiej opowieści dziewczyna się rozpłakała. Śmiała się i płakała. To wszystko było cudowne, szczere i bardzo spontaniczne.
Przy pożegnaniu z uczestnikami nie wytrzymałem i powiedziałem głośno: – Jesteś kimś innym niż dwa dni temu. Pozostali przyznali mi rację. Pożegnanie było niesamowite, bo najwięcej i najdłużej właśnie ONA była przytulana i żegnana. Byliśmy jak pszczoły lecące do miodu. Zmiana o 180 stopni.
Na tym zakończyła się moja pierwsza podróż z Duchami Roślin. Zmiany trwały dwa lata. Wydarzyło się mnóstwo rzeczy. Zjazd Taraki (mój pierwszy) dał impuls do tego, co stało się jako następstwo zjazdu.
Opowiem resztę – również w odcinkach. Opowiem to, co wydarzyło się od Zjazdu Taraki (dzięki TARAKO!) do 21 marca 2015, czyli gdy narodziłem się ponownie razem z moim Feniksem (dzięki IZO! 🙂
Ayahuasca – moje boje i uzdrowienie – część 2 Ayahuasca – wyzwolenie
Ayahuasca – moje boje i uzdrowienie – część 1 Ayahuasca – wyzwolenie. (Czas to ściema)
Postanowiłem napisać swoją historię. Nie robię tego w formie spowiedzi. Nie potrzebuję tego. Moja historia i droga którą przebyłem, być może przyda się komuś, kto jest w podobnym miejscu w tym wymiarze.
Nie jest to także poradnik, przewodnik, tekst doradczy czy inny. Ayahuasca sama znajdzie drogę do każdego. Napiszę to w odcinkach i niejako w dwóch odsłonach. Dwa lata temu i teraz, gdy stało się to, co stać się miało. Druga ceremonia była przełomowa dla mnie.
Ponad dwa lata temu, nie pamiętam w jakich okolicznościach – czytałem coś w sieci i pojawiło się słowo, jak się okazało później, klucz. Klucz do pozbycia się “wiary”. Przewrotność tej tezy i radykalizm może zaskakiwać. Rozwinę więc to zdanie. Klucz do pozbycia się “wiary” – zamiany wiary w wiedzę. Teraz brzmi lepiej prawda?
Zdecydowałem. Napisałem do Szamanów którzy organizowali ceremonię. Umówiłem się i pojechałem.
Zwykły dom, “zwykli” Szamani. 7 osób które przyjechały uczestniczyć w ceremonii. Każdy z inną intencją. Postanowiłem opisać wszystko, żeby każdy, kto to będzie czytał, miał obraz co się dzieje dzień po dniu. Najwięcej będzie opisów czasu ceremonii. Najtrudniej będzie opisać emocje. Tekst nie rozwieje obaw, wątpliwości. Każdy przeżywa to na swój sposób. Da jednak (mam nadzieję) jakiś obraz tego co dziać się może.
Dzień 0
Przyjazd, przywitanie i zapoznanie się z miejscem, ludźmi. Kolacja i rozmowy o każdym z nas. O przyczynach, intencjach, wcześniejszych doświadczeniach. Wegańskie i wegetariańskie jedzenie. Ścisła dieta według zaleceń Szamanów.
(Tu wtrącę swoje trzy grosze, doświadczenia, które u mnie się sprawdziły. Dietę lekkostrawną (ja zastosowałem radykalną – płynną dietę, zupy krem, warzywa i całą resztę po prostu przepuszczałem przez mikser i wypijałem) zacząłem już 7 dni przed wyjazdem.)
Wieczorem ceremonia spalenia słabości i nadmiarowości, cech nas samych, zapisanych na kartkach. Ognisko zrobione z gałązek przywiezionych z naszych miejsc zamieszkania. Każdy pali więc cząstkę siebie.
Dzień 1
Śniadanie. Wyjazd w plener. Ceremonia wypowiadania zwolnienia się z przysiąg przeszłości, z przyrzeczeń, ślubów itd. Zwolnienie świadków tych zdarzeń z odpowiedzialności pilnowania nas, aby trwać w tych przesięgach. Powrót i czas wolny. Czas na bycie z samym sobą, pracą nad intencją.
Wieczór. Przygotowania do ceremonii. Wejście na salę rytualną. Wszyscy ubrani są w białe ubrania. Mimo całej otoczki spokoju i dobroci – ja wewnętrznie jestem przerażony. Jestem daleko od domu, obcy ludzie dają mi do wypicia jakieś zioła. Nie wiem, co to jest, nie wiem, jak to działa. Tysiące myśli na sekundę. Może rano nigdy nie nadejdzie. Może mnie zabiją. Tak. Takie miałem obawy. Śledziłem każdy ruch, każde słowo starałem się rozdzielić na miliony części, żeby wykryć spisek. Zapyta ktoś – to po co tam pojechałeś. Odpowiedź jest jedna. Miałem intencję. Chciałbym powiedzieć tutaj – na moje nieszczęście to była zła intencja. Zła w sensie formy, ale i zła moralnie. Była głęboko we mnie. Intencja wypowiedziana przed ceremonią na głos była przykrywką. Nie powiem jednak “na moje nieszczęście”. Wprost przeciwnie. To, co się stało, było “po coś”. Miało swoją przyczynę, miało i skutek.
Intencja wierzchnia dnia pierwszego – spotkać swojego Przewodnika. Tę postać ze snów o windach. Na pierwszy rzut oka – cudowna, wspaniała intencja. Doświadczenie pokazało, że to najgłupsze co mogłem wypowiedzieć. O intencji wewnętrznej, tej prawdziwej, nie chcę pisać w szczegółach. Powiem tylko jedno (co Wojtek też zawsze powtarza) NIE WOLNO mieć złych intencji, nawet gdy wydaje się, że ona jest dobra. Przykład tej złej – niech ktoś się z kimś rozstanie (ze związku), bo w innym będzie szczęśliwszy. Totalnie zła forma. Totalnie zła intencja.
Zaczęło się po jakimś czasie. Tutaj zatrzymam się na chwilę, choć znów ciekawie to zabrzmi. Chwila nie istnieje, czas nie istnieje – bo czas to ściema. Tak powtarzałem przez całą ceremonię. Dlaczego? Wszystko wyjaśni się „po drodze”.
Aya zabrała mnie na plac zabaw. Tak, kolorowy plac zabaw, pełen dźwięków, które spadały na mnie pod postacią kolorowych pasm gęstej farby. Byłem oblepiony muzyką i kolorami. Było błogo, wspaniale… gdy znów dopadł mnie strach. Szamani. Zbliżali się. Grzechotki, bębny.. to na pewno przykrywka. Ich trucizna zaczyna działać. Oni o tym wiedzą. Każdy ich ruch wyrywał mnie z tamtego świata. Byłem wciąż pomiędzy wymiarami. Moje świadome i upierdliwe JA wyrywało mnie w ten wymiar. Na tę badawczą i racjonalną cząstkę mnie Aya nie miała wpływu. Badałem ich zachowania. Czekałem na cios. Brzmi to jak wyrwane z horroru. Ale tak się czułem. Miałem w sobie dużo zła. Dużo negatywnej energii. Musiałem wyjść z sali i po prostu zwymiotować. Aya zaczęła porządki.
c.d.n.
Ceremonia Ayahuasca
Śniłem o drugim pobycie u moich przyjaciół na ceremonii z Ayahuasca. W realnym życiu byłem tylko raz. Wspomnienia mam niesamowite. Piękne, wspaniałe i bardzo to wszystko wtedy przeżyłem. We śnie pojechałem znów. Było znacznie więcej osób, choć tylko 6 było całkowicie na biało. Reszta osób, to jakby wycieczka, filmowali to i fotografowali (choć normalnie tego się nie robi w trakcie). Z przerażeniem odkryłem, że nic nie pamiętam z ceremonii!! Nie pamiętam nawet samego wejścia przez przyjęciem Ayi. Pytałem ich czy coś się wydarzyło, dlaczego nie było ceremonii. Okazało się, że była, że ja też uczestniczyłem. Pokazywali zdjęcia, filmy. Nic nie pamiętałem.