Powódź i topielec

Znów śniła mi się powódź (jak w czerwcu 1997 roku). Tym razem to była inna powódź. Rzeki płynęły pod prąd. Stałem na moście i widziałem wzbierającą rzekę. Odchodząc w innym kierunku zauważyłem ciało płynące tuż pod powierzchnią. Twarzą zwrócone ku górze. Nie było to przyjemne uczucie. Chciałem się oddalić, ale coś kazało mi stanąć znów na moście i patrzeć na tę martwą twarz. Później policja, podejrzenia, że to moja wina. To miało mniejsze znaczenie, bo to raczej część snu, aby zamknąć fabułę według mojego umysłu. Nic mi nie grodziło, sytuacja się wyjaśniła i nie zostałem zatrzymany. Jednak dziwne uczucie po przebudzeniu pozostało.

Topielec płynący pod prąd

Oglądałem z okna zawody wędkarskie. Padał deszcz. Położyłem się spać, a gdy rano wstałem – zobaczyłem w małych pontonach śpiących, pijanych wędkarzy. Nagle zauważyłem płynące pod prąd, twarzą w stronę dna rzeki, zwłoki człowieka. Zaniepokoiłem się. Zastanawiałem się, czy zadzwonić na policję, czy może ktoś już to zrobił. Postanowiłem jednak zadzwonić. Długo czekałem na odebranie telefonu. Wciąż obserwowałem płynące w górę rzeki zwłoki. Odebrał dyżurny, potwierdzał mój telefon i lokalizację, a potem uruchomił zdalnie, w moim telefonie, jakąś aplikację. W dolnym prawym rogu telefonu zauważyłem pomarańczowo-czerwoną mandalę (!!!!), która była owym lokalizatorem. Gdy zacząłem mu mówić o zdarzeniu – „zwłoki” zaczęły się ruszać. Po chwili, gdy swobodnie dopłynęły do brzegu, topielec wyszedł i skierował się w stronę opuszczonej fabryki. Zbaraniałem. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć w tej sytuacji policjantowi.