„Droga do siebie – lekcje z życia, nie z książek”

Nie jest to książka, żaden wstęp ani próba jej napisania. Jednak trochę celowo, trochę z przekąsem uśmiecham się do własnych wspomnień z warsztatów w Kruczyborze, gdy miałem okazję poznać niezwykłego człowieka, Radka. Radek mówi tak pięknie, jakby czytał książki które są tylko w jego głowie. Uwielbiałem go słuchać, podziwiałem za to jak i co mówił. To wielka sztuka! Wtedy Radek powiedział tytuł mojej książki, która nigdy nie powstanie – „A ja!… Łaska”. Odważyłem się napisać wstęp do tego bloga po wielu, wielu latach. Sam byłem swoim uczniem, sam przeszedłem tę drogę i to nie jest koniec. Jednak po tych wielu latach doświadczeń taki wstępniak wydaje się być na miejscu. Radku, pozdrawiam Cię serdecznie.

Wstęp: Nie szukaj gotowych odpowiedzi

Nie piszę tego, żeby Cię naprawiać, pouczać albo wciskać Ci jakąś złotą receptę na życie. Nie wierzę w takie rzeczy – każdy ma inną drogę, inny bagaż, inne buty, w których idzie przez świat. To, co tu znajdziesz, to kawałek mojego życia: myśli, przeżycia, wnioski, które wyciągnąłem z tego, co mnie spotkało. Nie musisz brać tego jeden do jednego – weź, co Ci pasuje, a resztę odstaw na bok. Życie to nie poradnik z księgarni, który obiecuje, że po przeczytaniu będziesz „lepszą wersją siebie”. To coś, co sam musisz przetrawić, zrozumieć, czasem po omacku, czasem z radością. Ja tylko pokazuję, jak ja to robię – może coś z tego Ci się przyda, a może ruszysz w zupełnie inną stronę. To Twoja sprawa.

Piszę to, bo widzę, że ludzie wokół często szukają gotowych odpowiedzi – u terapeutów, w książkach, w internecie. Ja wolę szukać w sobie, w lesie, w snach, czasem w kubku Ayahuaski. Nie mówię, że to jedyny sposób – mówię, że to mój sposób. I może, jak przeczytasz, co przeżyłem i jak to ogarnąłem, znajdziesz w tym coś dla siebie. A może nie – i to też jest OK.

1. Słuchaj siebie, nie hałasu wokół

Nie chodzę na terapię, bo nie potrzebuję kogoś, kto mi powie, co czuję albo co mam robić. Wolę usiąść sam na sam z własnymi myślami i je rozpracować – bez pośredników. Nauczyłem się tego z czasem, trochę przez przypadek, trochę przez upór. Świat jest pełen hałasu: ludzie gadają, co powinieneś, media krzyczą, jak masz żyć, a oczekiwania innych próbują Cię przydusić. Ale w środku, jak się zatrzymasz, jest cisza – i ona wie więcej, niż myślisz.

Pamiętam, jak kiedyś budowałem szałas potu – taki prawdziwy, z patyków, ziemi i kamieni. To nie było łatwe – ręce brudne od gliny, plecy bolały od noszenia drewna, a w głowie kotłowały się myśli o wszystkim i o niczym. Szukałem wtedy odpowiedzi na pytanie, co dalej – z pracą, z życiem, z sobą. Ale w pewnym momencie, jak już siedziałem w tym szałasie, w mroku, z gorącymi kamieniami i parą, dotarło do mnie: nie potrzebuję nikogo, żeby zrozumieć, co czuję. Tam, w tej ciszy, wśród szumu własnego oddechu, znalazłem odpowiedzi, których nie dałby mi żaden terapeuta. To nie była wielka filozofia – po prostu poczułem, że mam w sobie wszystko, co trzeba, żeby ogarnąć swoje życie. Nie chodzi o to, żebyś teraz biegł budować szałas – chodzi o to, żebyś znalazł chwilę, kiedy możesz posiedzieć z sobą, bez telefonu, bez ludzi. Zobaczyć, co Ci głowa podpowiada, jak przestaniesz słuchać całego tego zgiełku na zewnątrz.

2. Natura to Twój reset

Dla mnie natura to nie tylko ładne widoki – to miejsce, gdzie wracam do siebie. Słońce, las, ziemia pod stopami – to wszystko ma w sobie coś, co przywraca równowagę. Nie raz łapałem się na tym, że wystarczy wyjść na chwilę, stanąć na trawie, zamknąć oczy i poczuć, jak promienie grzeją mi twarz, żeby poczuć się lepiej. To nie jest żadna magia – to fizyka, energia, która jest za darmo, jeśli tylko chcesz ją wziąć.

Budowa szałasu potu to był jeden z tych momentów, kiedy natura pokazała mi, jak wiele może dać. Pisałem o tym na blogu – jak zbierałem drewno w lesie, kopałem dół na kamienie, układałem wszystko tak, żeby trzymało się kupy. To nie był żaden romantyczny obrazek z Instagrama – to była ciężka robota, pot leciał mi po czole, kurz kleił się do rąk, a plecy dawały znać, że nie jestem już nastolatkiem. Ale potem, jak już wszedłem do środka, jak kamienie zaczęły parować, a ja siedziałem w tej ciemnej, wilgotnej przestrzeni, coś się zmieniło. Czułem, jak z każdym oddechem zrzucam z siebie śmieci – nie tylko fizyczne, ale i te w głowie: stres, wątpliwości, gonitwę myśli. To nie było jakieś mistyczne objawienie – po prostu zrozumiałem, że natura nie pyta, nie ocenia, nie każe Ci być kimś innym. Jest i daje Ci przestrzeń, żebyś był sobą. Od tamtej pory, jak czuję, że coś mnie przytłacza, idę na spacer – do lasu, na łąkę, gdziekolwiek, gdzie nie ma betonu. Nie trzeba wielkich wypraw – czasem wystarczy kwadrans pod drzewem, żeby się zresetować. Spróbuj – wyjdź, stań boso na ziemi, popatrz w niebo. Zobacz, co się stanie.

3. Ayahuasca – lustro dla odważnych

Kilka razy w życiu piłem Ayahuaskę – nie z ciekawości, nie dla zabawy, tylko z potrzeby zajrzenia w siebie głębiej, niż zwykle mogę. To nie jest coś, co polecam każdemu, bo to nie pigułka na szczęście ani szybki sposób na „oświecenie”. To lustro – surowe, bezlitosne, ale cholernie prawdziwe. Pokazuje Ci Ciebie – Twoje lęki, pragnienia, kłamstwa, którymi czasem sam siebie oszukujesz. Pisałem o tym na blogu, jak jedna sesja wywróciła mi głowę do góry nogami. Siedziałem w ciemności, z tym gorzkim smakiem w ustach, a wokół mnie wszystko się ruszało – nie fizycznie, ale w głowie. Nagle zobaczyłem, jak bardzo uciekam od prostych prawd o sobie – od tego, czego się boję, czego chcę, co chowam pod dywan, bo łatwiej udawać, że tego nie ma. To nie było przyjemne – momentami chciałem, żeby się skończyło, żeby ktoś wyłączył ten film w mojej głowie. Ale potem przyszedł spokój – taki ciężki, ale czysty. Zrozumiałem, że świadomość to nie cel, do którego biegniesz, tylko proces – czasem brudny, czasem piękny, ale zawsze Twój.

Ayahuasca nauczyła mnie szacunku – do siebie, do tego, co noszę w środku, i do niej samej. To nie jest coś, co bierzesz na imprezie albo bo „kumpel polecał”. Trzeba być gotowym, żeby zmierzyć się z tym, co zobaczysz – i nie każdy jest. Pamiętam, jak po jednej sesji siedziałem na ziemi, patrzyłem w gwiazdy i myślałem: „To ja, taki, jaki jestem – i to OK”. Nie zmieniła mnie w innego człowieka – pokazała mi, kim już jestem. Jeśli nie czujesz, że to Twój moment, nie idź – są inne drogi, żeby zajrzeć w głąb. Dla mnie to była podróż, która pomogła mi zobaczyć, co jest ważne, a co mogę odpuścić. Ale to nie konieczność – to wybór.

4. Sny – drogowskazy, nie zagadki

Sny to dla mnie coś więcej niż przypadkowe obrazki, które mózg wyświetla w nocy. Pisałem o tym kiedyś – śniła mi się woda, rwąca rzeka, która mnie porywała. Obudziłem się z mokrymi dłońmi, serce waliło mi jak po biegu, ale zamiast szukać sennika albo googlować „co znaczy sen o wodzie”, usiadłem na łóżku i zapytałem siebie: „Co ta rzeka chce mi powiedzieć?”. Doszedłem do tego, że to był chaos, który wtedy miałem w życiu – praca, decyzje, ciągły ruch, który mnie przytłaczał. Rzeka pokazała mi, że próbuję z nim walczyć, zamiast go puścić. I puściłem – nie dosłownie, ale w głowie. Przestałem się szarpać z tym, na co nie mam wpływu – odpuściłem kilka spraw, dałem sobie czas. Działało.

Innym razem śniłem o lesie – szedłem przez gęste drzewa, a one szeptały coś, czego nie rozumiałem. Obudziłem się z dziwnym uczuciem, jakby ktoś mi coś ważnego powiedział, ale nie złapałem słów. Zamiast analizować każdy szczegół, pomyślałem: „OK, co to dla mnie znaczy?”. Doszedłem do tego, że muszę zwolnić – życie gnało za szybko, a ja się w tym gubiłem. Tego dnia odpuściłem kilka planów, poszedłem na spacer i po prostu byłem. Nauczyłem się, że sny to nie zagadki do odgadnięcia ani przepowiednie – to wiadomości od mojej głowy, czasem od serca. Nie zapisuję ich w notesie (choć poniekąd ten blog to notes, ale nie rozkładam na czynniki pierwsze). Słucham, co mi podpowiadają, i idę dalej. Spróbuj kiedyś – jak się obudzisz po dziwnym śnie, nie biegnij do internetu. Usiądź, pomyśl, co to dla Ciebie znaczy. Odpowiedź jest bliżej, niż myślisz – nie w senniku, tylko w Tobie.

5. Nie przejmuj się tym, na co nie masz wpływu

Stare przysłowie pszczół mówi: „Przejmowanie się sytuacją nie sprawi, że będzie lepsza”. Nie wiem, czy pszczoły naprawdę to powiedziały, usłyszałem to w programie standupera, ale żyję tak od lat i działa. Nauczyłem się reagować na to, co jest teraz, zamiast wymyślać, co mogłoby być, albo rozpamiętywać, co było. Był dzień, kiedy wszystko się posypało – miałem plany, a tu nagle awaria sprzętu, spóźnienie na spotkanie, chaos totalny. Zamiast się wkurzać, usiadłem na ławce w parku, popatrzyłem w niebo i pomyślałem: „No dobra, to co teraz?”. Nie uratowałem tamtego dnia – spotkanie przepadło, sprzęt dalej nie działał – ale uratowałem sobie głowę. Nie dałem się wciągnąć w spiralę złości, która i tak nic by nie zmieniła.

To nie jest obojętność ani poddanie się – to spokój. Jak coś się sypie, działam, jeśli mogę – naprawiam, szukam rozwiązania. Jak się nie da, odpuszczam – nie marnuję energii na walkę z wiatrakami. Innym razem straciłem godziny na coś, co i tak nie wyszło – projekt, który miał być gotowy, a wysypał się na ostatniej prostej. Zamiast się miotać, wypiłem herbatę, popatrzyłem przez okno i poszedłem spać. Rano świat wyglądał inaczej – problem nie zniknął, ale ja miałem siłę, żeby go ogarnąć. Spróbuj – następnym razem, jak coś Cię wkurzy, zatrzymaj się, weź oddech i pomyśl: „Czy mogę to zmienić?”. Jeśli tak, ruszaj. Jeśli nie, puść to – nie noś kamieni, których nie da się przesunąć. Zobaczysz, ile miejsca się robi w głowie, jak przestaniesz walczyć z tym, co i tak już się stało.

6. Rób swoje i nie patrz na innych

Nie porównuję się z nikim, nie zazdroszczę, nie tęsknię za tym, co mają inni. Robię to, co mnie kręci – czy to grzebanie w starych komputerach, pisanie kodu, czy siedzenie w lesie i gapienie się w przestrzeń. Na blogu pisałem o tym, jak kiedyś spędziłem pół dnia na sortowaniu obrazów dyskietek – nie dlatego, że musiałem, tylko bo lubię ten porządek w chaosie. Ktoś mógłby powiedzieć: „Po co to komu? Kto w XXI wieku bawi się dyskietkami?”. Ale mnie to obchodzi tyle, co zeszłoroczny śnieg – robię to dla siebie, nie dla czyjejś opinii. Jak żyjesz po swojemu, nie musisz szukać potwierdzenia w cudzych oczach.

Pamiętam, jak kiedyś znajomy zapytał, dlaczego nie robię „czegoś poważniejszego” – kariery w korpo, domu z ogródkiem, wakacji all inclusive. Odpowiedziałem: „Bo to, co robię, jest dla mnie poważne”. I tyle – nie tłumaczyłem się, nie przekonywałem. On poszedł swoją drogą, ja swoją. Nie gonię za cudzymi definicjami sukcesu – mam swoje, może dziwne dla innych, ale moje. To nie egoizm – to wolność, wolność od tego, żeby być kimś, kim nie jestem. Spróbuj znaleźć coś, co sprawia, że czas znika – może to malowanie, może gotowanie, może rozkręcanie starych komputerów. Jak to masz, trzymaj się tego – nie musisz nikomu tłumaczyć, dlaczego to kochasz. Reszta się ułoży, bo jak robisz swoje, świat jakoś sam się do tego dopasowuje.

Zakończenie: Twoja droga, Twoje reguły

Nie powiem Ci, jak masz żyć, bo to nie moja rola ani moja sprawa. Mogę tylko pokazać, co u mnie działa – kawałki mojej drogi, które sam sobie wydeptałem przez las, sny, Ayahuaskę i codzienne drobiazgi. Może coś z tego Cię zainspiruje – może weźmiesz sobie szałas, może przysłowie pszczół, a może po prostu chwilę na słońcu. A może pójdziesz w zupełnie inną stronę – i to też jest w porządku. Ważne, żebyś szedł – nie stał w miejscu, czekając, aż ktoś Ci poda mapę albo gotowy plan. Życie to nie radziecka maszyna do golenia, która pasuje do każdej twarzy – dopasuj je do siebie, a nie siebie do niego.

80/20

Od dłuższego czasu obserwuję siebie, swoje reakcje, emocje. Obserwuję też i czuję swoje ciało. Wiem jak reagowało na stres, na smutek. Wiem co się działo w mojej głowie, w brzuchu, pod lewą łopatką i w „kulce stresu”. Ból, palenie jak gorącym żelazem. W zbitku mięśni, nerwów i kto tam wie co jeszcze w sensie biologicznym. Od pewnego czasu wszystkie te symptomy, dolegliwości zniknęły. Zasada którą usłyszał Carlos Castaneda od swojego szamańskiego nauczyciela:

Nie gniewam się nigdy na nikogo. Żadna istota ludzka nie jest w stanie uczynić nic na tyle ważnego, żeby wywołać mój gniew. Na ludzi można się gniewać jedynie wówczas, gdy uważa się, że ich czyny mają istotne znaczenie. Ja tak nie uważam.

nabrała pełności. Stała się częścią mojego życia. Tytuł 80/20 to nie przypadek. Sporo jeszcze pracy przede mną, sporo myśli i doświadczeń. 80 to już bardzo dużo, ale wciąż pozostało mi 20. Dobicie do 100 nigdy nie będzie możliwe. To też jest we mnie w zgodzie i to jest zupełnie zrozumiałe. Jestem na drodze z której nie ma powrotu, bo tego nie chcę. Wiem co mam robić, wiem gdzie jestem i co przeżyłem. Wiem jak bardzo dużo zmieniło się we mnie. W radością patrzę w siebie i wiem, że za chwilę („ilekolwiek” (jest takie słowo? 🙂 ta chwila potrwa) będzie 85/15, 90/10. Pewnie kiedyś przyjdzie czas na 99,9/0,1. Ten 0,1 zawsze będzie nieskończone, wciąż rozkładane na mniejsze wartości. W tym wymiarze, w tej rzeczywistości to właśnie 0,1 jest drogą którą trzeba iść. Cel sam w sobie nie istnieje. Teraz, 80/20 daje mi siłę na brak gniewu (lub podobnych ciemnych uczuć) w tej właśnie proporcji. Pozostałe 20 wciąż mnie jednak dotykają. W innej formie, ale jednak. Największą trudnością jest świadomość tego, że te 20 to „ktosie”, które wydaje się nigdy nie powinny tak doświadczać nas samych. Te 20 to mimo wszystko (w pewnym sensie) głęboko ukryte, ale jednak, oczekiwania wobec innych. Może inaczej. To sytuacje których nigdy bym się nie spodziewał, że doświadczę właśnie z tej bardzo wąskiej proporcji – 20. Znów pojawia się droga, bo to zawsze będzie praca ze sobą. Nie oczekuj niczego. To nie jest osiągalne, chyba, że umieramy 🙂 lub żyjemy w odosobnieniu. Zawsze przecież będą w nas emocje, zawsze stanie się coś, czego doświadczymy w formie, która nas zaskoczy. Nawet podświadomie będą to w jakimś stopniu oczekiwania powodowane naszym doświadczeniem, naszym życiem i tym czym i kim jesteśmy. W tym wszystkim bardzo pomaga uważność. Ta uważność obudzona na jednej z Ceremonii z Ayą. Od wielu lat pielęgnuję tę uważność właśnie po to, aby pierwsza wartość dążyła do 100. Cieszę się każdą chwilą, każdą sytuacją która mnie spotyka, jestem wdzięczny a ja… będąc uważnym uczę się jak nie uznawać, że czyny innych są istotne, aby spowodować mój gniew. Moją reakcję, moją aktywność. Aktywując siebie w sytuacjach na które nie mamy żadnego, podkreślę, żadnego wpływu, tylko ja jestem na straconej pozycji. Tylko ja doświadczam negatywnych skutków reakcji. Uważność pomaga mi w tym, aby rozpoznać taką sytuację i pozostać w miejscu, gdzie nie spotka mnie nic, co związane jest z jej doświadczaniem. Bo to nic nie zmieni w niej samej. Dotknie wyłącznie mnie. To dotknięcie nie jest do niczego potrzebne, a przynosi coś, czego nie życzę sobie w swojej przestrzeni. Najtrudniejsza, choć nie niewykonalna jest praca z emocjami, które otrzymujemy od drugiej części proporcji – 20. Bez względu jak nazwiemy tę wartość/grupę. Każdy ma w tej grupie kogoś, kto ma dostęp do emocji i umysłu bez żadnych blokad z mojej strony. To ktoś, kto słowem, ciszą, obojętnością, własnymi oczekiwaniami i brakiem uważności tnie jak skalpelem. Głęboko i boleśnie, przy tym bardzo rozlegle i, co paradoksalne, bardzo precyzyjnie. Bo ta grupa doskonale wie co zaboli najbardziej. Czy to zawsze dzieje się z premedytacją? Chcę wierzyć, że nie. Jednak dzieje się i to moja praca ze sobą, aby wdrożyć zasadę w nieco zmienionej formie:

Nie gniewam się nigdy na nikogo na kim mi zależy. Ta istota ludzka nie jest w stanie uczynić nic na tyle ważnego, żeby wywołać mój gniew. Na tych ludzi można się gniewać jedynie wówczas, gdy uważa się, że ich czyny mają istotne znaczenie. Ja tak nie uważam, bo tego nie chcę. Nie życzę sobie tego.

Najgorsza z możliwych wersji to samotność wśród „najbliższych”. Bycie jak szkło, bycie transparentnym w życiu, w codzienności.

Smutna wiadomość o Jarku i Karolinie

Żyjemy jednak w trudnych i mrocznych czasach. Sąd w Czechach skazał ich na kary więzienia. Zabrał im dom i wszystko co stworzyli dla siebie i ludzi którym nieśli pomoc. Skazał ludzi, którzy przez swoją działalność pomagali i pomogli tysiącom innych, zagubionych, pokiereszowanych przez ten świat ludzi. Wyciągali ich z depresji, niejednokrotnie ocalili czyjeś życie i zamknęli ścieżkę do samobójstwa. Wyrywali ludzi z nałogów narkotykowych i alkoholowych. Ale nie. Nie pomogły zeznania setek ludzi którzy wyszli z czarnej mazi umysłu. Bo ktoś uznał, że rośliny tej planety, rośliny które są z nami od setek tysięcy lat są ZAKAZANE! Uznał, że należy napychać się prozakiem czy inną chemiczną mieszanką, bo tylko to jest słuszne. Uznał, że Ayahuasca jest gorsza niż wóda i inne świństwa które można kupić legalnie w sklepie. Można się odurzyć, upaść na dno człowieczeństwa i tam pozostać. Siły ciemnogrodu są spore, ale nie są silniejsze niż Światło. I jeszcze te media – podsycające nienawiść. Pławiące się w kłamstwie, z lubością używające stwierdzenie „pseudoszamańskie” rytuały. Skoro można padać na kolana przez figurką wpółnagiego mężczyzny przybitego do kawałka drewna i to jest ok, a wszystko co inne jest PSEUDO???? To jest ta tolerancja? Mafia pedofilów, mafia pasibrzuchów i ociekające luksusem pałace kolesi którzy chodzą w sukienkach. To jest jedyna słuszna droga? To jest ok? Karolina i Jarek są na tyle mocni, na tyle zmotywowani i zbudowani niesieniem pomocy, że przetrwają to wszystko i wyjdą z tego jeszcze mocniejsi. Karolino, Jarku – trzymajcie się. Jestem z Wami!

Nie ja jestem autorem,

ale biorę jako moje:

Rezygnuję z potrzeby posiadania racji!
Pamiętaj, że potrzeba posiadania racji świadczy o niskim poczuciu własnej wartości i chęci dominacji nad innymi. Świadczy o słabości.

Rezygnuję z chęci kontrolowania!
Jeśli kontrolujesz, to dlatego, że się boisz, a w konsekwencji nie ufasz, ani sobie, ani nikomu. Jak by Ci się żyło z kimś, kto Ci nie ufa?

Rezygnuję z obwiniania ludzi!
Przestań obwiniać ludzi za to, co czujesz, za to, co masz lub nie masz.
Weź odpowiedzialność za swoje emocje i życie!

Rezygnuję z dawania uwagi destruktywnym dialogom wewnętrznym!
Przestań zawierzać destruktywnym dialogom wewnętrznym. Im częściej dyskutujesz z dialogami wewnętrznymi i dajesz się im pochłaniać, tym więcej czasu tracisz w swoim życiu. Twój umysł to narzędzie. Ty nim władasz, czy to Ty jesteś narzędziem w ręku umysłu?

Rezygnuję z negatywnych przekonań!
Pamiętaj, że Twoje negatywne przekonania ograniczają Ciebie w każdym aspekcie życia. Przekonania kreują Twoją rzeczywistość. Zadbaj o to, by były dobre!

Rezygnuję z narzekania!
Narzekasz z własnego wyboru. Świat się nie zmieni na lepsze od narzekania. Narzekanie to kopanie pod sobą dołków!

Rezygnuję z nadmiernej krytyki!
Im bardziej krytykuję ludzi, zdarzenia, miejsca, siebie, tym trudniej jest nam dostrzec pozytywne aspekty życia.
Pamiętaj, że krytyka powinna być konstruktywna czuli przynosząca wiedzę, naukę i doświadczenie, a nie więcej negatywizmów!

Rezygnuję z potrzeby imponowania innym!
Jedyna osoba, której mam imponować to ja sam! Chcąc imponować innym, uzależniam się od ich opinii.

Rezygnuję z oporu przed zmianami!
Zmiany to jedyny pewnik w naszym życiu!

Rezygnuję z etykietowania ludzi i zdarzeń!
Nadając etykiety wpadasz w pułapkę stereotypów zamiast konstruować swoje własne zdanie oparte o doświadczania. Miej otwarty umysł i nigdy nie etykietuj, bo ograniczasz swój punkt widzenia!

Rezygnuję z irracjonalnych lęków!
92% lęków jest irracjonalnych. Wystarczy, że zadasz sobie pytanie:
„Czy ta myśl jest prawdziwa?”, aby zacząć się od nich uwalniać.

Rezygnuję z wymówek!
Kto szuka wymówek, ten je znajdzie, kropka!

Rezygnuję z przeszłości!
Ona już była i nie wróci. Wszystko co się wydarzyło żyje tylko w Twojej głowie! Obudź się!

Rezygnuję z nadmiernego przywiązania!
Często jesteśmy nieszczęśliwi pomimo całej dobroci jaką mamy oraz kochających ludzi wokół. Dlaczego? Bo boimy się to stracić. Ciesz się tym co jest! Zgódź się na to, że może odejść. Czas i tak zmienia nasz świat i nie da się od tego uciec. Dając zgodę na to, że możesz już nie mieć tego na czym Ci zależy, dajesz sobie spokój wewnętrzny!

Rezygnuję z zaspokajania oczekiwań innych ludzi!
Jeśli będziesz wciąż zaspokajał oczekiwania innych ludzi, to nie będziesz miał czasu żyć swoim życiem!

Mój czas jest ograniczony!
Żyję wreszcie swoim życiem!

Znikające energie.

Im więcej medytacji, im więcej przebywania ze sobą, tym mocniejsze odczucie, właściwie nawet namacalne, że znikają lub powoli odchodzą z mojego życia ludzie, z którymi nie jest mi po drodze. Pojawiają się dziwne sytuacje, pretensje, oczekiwania, żale (ukryte i jawne) – totalnie dla mnie nie do pojęcia. Czasami mam wrażenie, że robią to celowo, że chcą spalić mosty bo inaczej nie umieją tego zrobić. Nie potrafią rozmawiać, nie potrafią przyznać się przed samym sobą, że są egoistami, że innych traktują z góry, mają ich za kogoś gorszego. Zapatrzeni w siebie, pewni swojej nieomylności i doskonałości. Obserwuję to z zaciekawieniem, bo ja wiem, że bez nich ja sobie poradzę. Jest nawet taka możliwość, że nie zauważę zmiany, poza tym, że nie będę musiał nikomu dawać siebie, skoro i tak to bez znaczenia dla tej drugiej strony. Z dnia na dzień czuję się lżejszy i silniejszy. Są przy mnie dobre energie, są i pojawia się ich coraz więcej. Te same pasje, te same zainteresowania, ten sam sposób patrzenia i odczuwania. Ale zgodnie z tym co ja czuję, to nie będzie rewolucja a raczej ewolucja. Powolny proces uwarunkowany czynnikami których teraz nie chcę i nie mogę zmienić. Jednak ewolucja jest nieunikniona. Ta myśl dodaje mi siły i cieszy najbardziej.

Jedyna stała to zmienność.

Od dłuższego czasu z zaciekawieniem obserwuję ludzi i ich wybory. Piszę wyłącznie z własnej perspektywy, więc pozwolę sobie na ocenę tego co widzę, na podstawie własnych przekonań i doświadczeń.

Zadziwia mnie niezmiennie to, że ludzie myślą o życiu, o tym co ich spotyka, o tym gdzie są aktualnie, jako coś stałego. Że ten stan jest dany raz na zawsze. Nie mają w sobie wyobraźni na tyle, żeby połączyć fakty. Wybory i zachowania dziś, mają konsekwencje w tym co nas czeka. Zostawiają ślad energetyczny, potrafią z trzaskiem zamknąć drzwi i nie zauważają subtelnego otwarcia się innych bram. Te wrota, często ogromne, pozostają jednak niezauważone przez jednych, a pozwalają na spokojne przejście dla drugich. Z obserwacji odnoszę wrażenie, że ludzie, być może celowo i świadomie, sprawdzają gdzie są granice do których można się posunąć. Może to jednak wynikać z totalnego błogostanu umysłowego i pewności, że jest się niezastąpionym. Bo przecież kolejny raz nic się nie wydarzyło, bo przecież przeszedłem kolejny krok i nie ma zmian, więc za parę dni, tygodni pójdę znów krok dalej. Zobaczę czy coś się wydarzy. To dość zwykłe zachowanie, ale tylko wtedy, gdy ktoś jest przekonany o swojej „wspaniałości”. Absolutnie jednak niezwykłe w moim odczuciu. Brak empatii w czystej postaci. Tak działają ludzie bezkrytycznie wobec siebie, tacy którzy totalnie nie dopuszczają krytyki (tej konstruktywnej oczywiście) do siebie. Są w swoich oczach nieomylni. Gdy wszystko inne jest ważniejsze, poza drugim człowiekiem. A w perspektywie 3-5 lat, pewne wybory z dziś zrobią rewolucję w przyszłości. Szok, niedowierzanie – ale jak to? Dlaczego? To niemożliwe! Właśnie dlatego, że ślad energetyczny oznaczył pewne ścieżki. Bo przybliżył lub oddalił od takich czy innych decyzji, takiego czy innego odczuwania przez innych ludzi z „tu i teraz”. Z emocjami i reakcjami jest zupełnie inaczej niż z pancerzem, tym realnym, ze zbroją. W prawdziwy pancerz im dłużej uderzasz, tym on staje się słabszy. Pojawiają się rysy, pęknięcia, aż w końcu następuje przebicie pancerza. Odsłaniają się najwrażliwsze części wnętrza. Z emocjami jest odwrotnie. Bombardowany „cel” ma czas, aby budować od środka kolejne i kolejne warstwy. Rogowacieje, jak skóra na piętach bosonogich Aborygenów. Ciernie wbijane w tę skórę nie ranią, czasami załaskoczą nieprzyjemnie. Jednak pancerz narasta i oddala nas od „atakującego”. Pancerz jest przezroczysty, jesteśmy widzialni, widzimy, jednak z każdym uderzeniem w pancerz odczuwamy słabsze wibracje kolejnych jego warstw. Coraz rzadziej zauważamy, że cokolwiek się dzieje po drugiej stronie zapory. Najpierw podświadomie, później zupełnie świadomie, szukamy ludzi którzy myślą podobnie do nas. Którzy czują, którzy są radośni i potrafią słuchać a nie tylko widzieć we wszystkim siebie. Te poszukiwania stają się w pewnym momencie ważnym wsparciem, budulcem pancerza, rusztowaniem. Poczucie wspólnoty, radość z tego, że jest się ważnym i potrzebnym tylko dlatego, że się jest, a nie dlatego, że ktoś wciąż czegoś oczekuje i dlatego jesteśmy potrzebni. Po tej drugiej stronie pancerza odkrywamy świat, gdzie energie dzielą się emocjami i wspierają bo tego chcą, a nie zrzucają na nas swoje (najczęściej złe) emocje i oczekują wszystkiego, bo są przekonani, że im się to należy. Pancerz jednak, jak każda konstrukcja fizyczna czy też emocjonalna, ma swoje granice. Jak wszystko ma swój początek i koniec. Nic nie jest raz na zawsze. Ciężar pancerza staje się na tyle wielki, że chcemy go zrzucić, przestać utrzymywać go silną prawą stroną, chroniąc serce i emocje po lewej. Opuszczamy, pancerz rozpada się i z radością stwierdzamy, że po tamtej stronie nic już nie ma. Nie ma tych którzy myśleli, że są na piedestale. Nie ma tych, którym się „wszystko należy”. Nie ma odgłosów uderzeń i prób przełamania naszej tarczy. Odległość stała się tak duża, że nic nas już nie łączy z tamtym światem. Wypaliło się całe złe paliwo. Ludzie zapatrzeni w siebie, pewni swojej wspaniałości i niezastąpioności poszli w swoją stronę, może szukając kolejnych podobnych sobie. Może wciąż próbują zrozumieć, co się właśnie wydarzyło? Od lat próbując zburzyć pancerz, ten właśnie się rozpadł, ale za nim nie ma już nikogo komu można dokopać. Z kogo można wyssać energię, żeby poczuć się tym lepszym. Komu można pokazać jak bardzo się go nie szanuje i jak mało ważnym jest ktoś. I u kresu swojego życia ten „pępek” świata zostaje sam. W szarości i próbie przypomnienia sobie po co on to wszystko robił. Kim była ta energia po drugiej stronie szklanego pancerz, którą tak bardzo chciał pognębić. Jedna zwrotka utworu Jacka Kaczmarskiego, oddaje stan, niestety nie oddaje całości.

Uderzyło nas jak gromem, spojrzeliśmy wreszcie w krąg,
A już wiele, wiele świtów przeminęło!
I patrzymy w starcze oczy, powstrzymując drżenie rąk –
Zadziwieni, gdzie się życie nam podziało;
Wybiegamy na perony, lecz na torach leży rdza,
Semafory, hen! pod lasem – opuszczone!
Żaden pociąg nie zabierze już z tej poczekalni nas,
Milczą teraz niepotrzebne megafony…

Bo Ci z wiersza – zrozumieli co się stało i dlaczego.