Podniebna przygoda, wolność!

To był sen jakiego dawno nie miałem. Piękny, porywający i totalnie „świadomy”, choć bez możliwości kreowania otaczającego świata. Leciałem, ale leciałem na jakimś krześle, łóżku, sterując joystickiem. Początki były trudne, bo musiałem koordynować lot z dronem, który musiał być w pobliżu mnie, żebym ja mógł lecieć. Nie byliśmy połączeni kablami czy czymś podobnym, jednak właściwie to ja musiałem sterować dronem, a to powodowało, że leciałem ja, jakby z opóźnieniem i przesunięciem względem drona. Ciekawe, że zapamiętałem słowa kogoś, kto pomagał mi wystartować. Musiałem utrzymywać mój „pojazd” pochylony o 20 stopni względem pionu. Wtedy było optymalnie. Zanim więc nauczyłem się panować na tym wszystkim, czasami zahaczałem o korony drzew, o jakieś gałęzie, kable energetyczne. Było parę razy dość niebezpiecznie, bo dron „uciekł” gdzieś na bok, a ja leciałem wprost na wieżowiec. Ale gdy już nauczyłem się lepiej panować na dronem doznania były po prostu wyjątkowe. W realnym świecie, jakiś czas temu, wyrzuciłem ze swojego słownictwa wyrazy „o jezu”, „boskie” i tym podobne. Zastąpiłem je np. wyrazem „szamańskie” – czyli wspaniałe :). To doznanie było po prostu szamańskie. Korony drzew są niesamowite z lotu człowieka (bo ptakiem nie jestem :P). Widziałem gniazda z pisklętami, całą masę podniebnych stworzeń, dużych i małych. Widziałem kolory nieba i chmur, których z powierzchni planety, nie da się zobaczyć. Czułem wolność i zachwyt. Czułem tak ogromną radość i zachwyt, że teraz, gdy spisuję ten sen mam w głowie te myśli, ten lot. Uczucia, tam z góry. Piękno planety, kolory. Czuję wiatr, który czasami dmuchał mi w twarz. To było tak realne i tak cielesne doznanie. Absolutnie wyjątkowe, żywe, fizyczne. To chyba pierwszy raz, gdy żałuję, że nie umiemy latać. 

Wyproszenie emocji/zachowań?

Bardzo dziwny sen. Zazwyczaj schodzę w dół swojej świadomości, czyli piwnice. Tym razem byłem w domu, ale niezwykłym, i wchodziłem na najwyższe piętro. Dom był podobny do pałacu Mullera z Ziemii Obiecanej. Ogromny, czysty, poukładany, pełen przepychu, choć nie tandety i efekciarstwa. Widziałem przez okno, że pomostem (!?) na najwyższe piętro zbliża się grupka nastolatków. Wiedziałem, że święci się coś złego. Weszli do jednego z pokoi i urządzili sobie imprezę. Zdenerwowałem się, poszedłem na górę. Otworzyłem pokój i zażądałem, bardzo stanowczo, opuszczenia mojego domu. Palili papierosy, chyba był jakiś alkohol. Nastolatków było 5 lub 6. Chłopcy i dziewczęta. Jeden z nich, najbardziej arogancki z ironicznym uśmieszkiem tylko patrzył na mnie jakby chcąc powiedzieć. Nas jest sześcioro, Ty tylko jeden. Co Ty możesz… Na jego nieme pytanie odpaliłem – zadzwoniłem po ekipę, już tu jedzie, nie radzę z nimi zaczynać. Im jest wszystko jedno, czy zabiją Was tutaj, czy będą gonić i dobiją. Tak naprawdę nikogo nie wzywałem. Poza próbą zadzwonienia do ojca, ale chyba nie odebrał. Generalnie to był blef. Na tyle skuteczny, że grupka zmiękła i wyszła. Odprowadzałem ich przez ogromny park, już na spokojnie tłumacząc, że bez zaproszenia nie mieli prawa wchodzić do mojego domu. Powiedziałem im, żeby nigdy więcej tego nie robili. Jeden z nich, chłopak, o kręconych włosach, trochę jakby mulat, płakał. Było mu przykro, wydawało mi się, że właśnie z powodu wstydu z tego co zrobił. Ogólnie, cała grupa była już bardzo grzeczna. Doszliśmy do bramek, takich mini szlabanów, jak przy wchodzeniu do metra. Tyle, że nie były obrotowe a właśnie typowe, jak to szlaban. Po drugiej stronie trwało normalne życie, bramek od drugiej strony pilnowali policjanci w czarnych mundurach (coś jak policja USA z lat ’20, XX wieku). Grupka wyszła, choć widziałem, że bardzo nie chcieli. Poczułem się bezpiecznie gdy szlabany opadły. 

Zlecenie na porwanie mnie?

Sen dość krótki w opisie. Trwał jednak we śnie bardzo długo. Sprawa dzieje się w moim mieście, jadę na rowerze do domu, coś sprawdzam, czegoś szukam. Pamiętam, że bardzo mocno zwracam uwagę na przepisy drogowe 🙂 jadąc na rowerze. Wracam potem do centrum. Zatrzymuję się w restauracji na obiad, wciąż jednak wiem, że mężczyzna (realnie istniejący w życiu) chce mi zrobić coś złego, chce mnie porwać. Zamawiam obiad, jest ciepło, siedzę na zewnątrz. Kelner przynosi białe wino i wodę. Na odchodne rzuca taki tekst: gdyby po winie skoczyło ciśnienie, proponuję napić się wody. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Czułem się obserwowany, nie daję jednak poznać po sobie. Biorę kieliszek z winem i udaję, że wypijam łyk. W rzeczywistości ledwo zwilżam usta. To jednak wystarcza, bo zaczynam czuć się dziwnie. Nie na tyle jednak, żeby stracić kontakt w rzeczywistością. Zostawiam to wszystko i idę na plac, gdzie jest dużo ludzi. Dzwonię do przyjaciela, żeby przyjechał i odwiózł mnie do domu. Mówię mu o całej sytuacji. Kazał mi czekać. Przyjechał.

Windowy zwycięzca…

Jakieś centrum handlowe, siedzący młody hindus był agresywny. Chciał mnie pobić, chwila nawet nie szarpaniny, raczej gestów w powietrzu. Odpuściłem. Poszedłem oglądać windy(?!). Po raz pierwszy stała się rzecz odwrotna niż w moich snach o windach. Windy (tym razem były pionowe i poziome) ukrywaly się przede mną. Nie mogłem ich znaleźć, drzwi stawały się ścianami, a jak już znalazłem, to jechały tak szybko, że nie mogłem wsiąść. Bardzo dziwny sen, odwrócone role. To ja byłem górą, to winda bała się mnie.

Inny świat

Byłem w mieście, zupełnie mi obcym. Rządzącym był dość agresywny mężczyzna, jeździł na motorze, był potężnie zbudowany. Ukrywałem się przed nim, ludzie z tego świata pomagali mi się ukrywać. Dotarłem do budynku gdzie trafiłem na niego. Uwięził mnie i czekałem na przesłuchanie. Kto mi pomógł i zacząłem uciekać po schodach. Na jednym z pięter wsiadłem do windy z dziećmi. No i stało się to co zawsze, gdy pojawia się winda. Zrozumiałem, że jestem we śnie. Dzieci zadawały mi pytania, na które nie umiałem odpowiedzieć. Mówiłem, że nie jestem z ich świata, w moim to wygląda zupełnie inaczej. Nie pamiętam tych pytań, ale część z nich dotyczyła bardzo ogólnie czasu, materii i fizyki w ich świecie. Jadąc windą wiedziałem, że ten rządzący mężczyzna zorientował się, że uciekłem. Wpadł w szał. Zaczął mnie gonić jadąc motorem po schodach. Ja wciąż w windzie. Jednak świadomość we śnie spowodowała pozbycie się strachu. Inna sprawa, to to, że miałem poczucie, że to nie jest po prostu sen. Naprawdę byłem w innym świecie.

Przyszłość, książka i mężczyzna

Byłem w domu, ale to nie był mój aktualny dom. Byłem w związku z inną kobietą. Jej córka była chyba niepełnosprawna, nie mówiła, miała około 19 lat. Byłem w jej pokoju, czytałem jej jakąś książkę. Dzwonek do drzwi, wszedł mężczyzna. Ojciec dziewczyny. Dziewczyna wstała, poszła się przywitać. Mężczyzna zapytał czy może pobyć z córką (?!). Odpowiedziałem, że jasne, to Twoja córka. Wyszedłem do drugiego pokoju i zostawiłem ich samych. Dziwny sen.

„Młody” – dojrzały mężczyzna

Znów pojawia się motyw mężczyzny, znów krąg i znów zdziwienie. Tym razem sen bardzo krótki ale bardzo zaskakujący. Śnił mi się chłopiec, na oko 16-17 lat. Mały, wręcz karłowaty, z okrągłą twarzą. Dość pulchny. Był uczestnikiem znów jakiejś ceremonii, kręgu. Zapytałem, czy nie jest za młody na tego typu działania. 16 lat to jednak dość mało. On mi odpowiedział, że ma 56 lat. W tym momencie zacząłem się histerycznie śmiać. Było to dziwne, nie tyle nieprzyjemne co dość niekomfortowe. Nie mogłem tego śmiechu opanować. Wiedziałem, że powinienem przestać ale wciąż się śmiałem w bardzo dziwny sposób.

Oczyszczania stóp i inicjacja

To były w sumie dwa sny. Ten pierwszy wydał mi się dość banalny i krótki, żeby go opisać w dwóch słowach. Jednak dzisiaj, po przebudzeniu od razu połączyłem te dwa sny. Pierwszy – śniło mi się, że mam stopy w koszmarnym stanie. Skóra tak zrogowaciała, że tworzyła właściwie buty. Pojawił się ktoś kto potrafił zdjąć z moich stóp te podeszwy. Zrobił to bezboleśnie i sprawnie. Stopy wyglądały jak chwile po wyjściu od pedicurzystki. Gładkie, miękkie i różowe. Widać było świeżą skórę, delikatną. Pozostały jednak dwa okrągłe miejsca, dokładnie na ścięgnie Achillesa, gdzie ta gruba i twarda jak kamień warstwa skóry została. Nie mogłem tego zdjąć. Dzisiaj, bardzo długo gdzieś jechałem. Różnymi środkami transportu. Dojechałem do małego miasteczka. Było tam bardzo czysto, niesamowite kolory ulic, brązy drzew, liści (więc to musiała być jesień) i cienie drzew skąpane w żółtym, mocnym, ale nie rażącym świetle słońca. Wszystko nienaturalnie ostre, jakby ktoś podkręcił kontrast w TV. Poszedłem z jakimś mężczyzną do domu. Tam, przy owalnym stole siedzieli starcy. Ale nie dziadki. Starcy indiańscy, Inuici i chyba jeden biały. Indianin, potężny, postawny mężczyzna przyniósł turkusowy pled, narzutę którą założył mi na ramiona i plecy, mówiąc jakieś niezrozumiałe słowa, jakby śpiewał pieśń. To była bardzo ciężka tkanina. Zapytał czy ten kolor mnie nie drażni, taki turkus. Ale zapytał nic nie mówiąc. Po prostu wiedziałem. Odpowiedziałem, że wszelkie odcienie niebieskiego, sam niebieski jest moim ulubionym kolorem. Szczególnie głęboki chabrowy. Zacząłem się rozglądać po zgromadzonych, nie wiem dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem, każdy z nich miał na sobie coś w turkusie i coś w tym moim chabrowym. To było niesamowite. Po chwili wydawało mi się, że kolory ich ubrań zmieniły się na moje niebieskości w chwili, gdy powiedziałem o tym. Z ich min było widać, że to taki żarcik, mieli delikatny ubaw gdy patrzyli na moje zdziwienie, że dostosowali kolory ubrań do moich ulubionych. Gdy już miałem tę tkaninę na sobie, nie bardzo wiedziałem co zrobić. Podchodziłem do każdego po kolei (ale w odwrotną stronę niż ruch wskazówek zegara, co dla mnie jest dość istotne, bo nie lubię tego kierunku w realnym życiu) i albo kucałem albo przyklękałem obejmując każdego z nich dziękując za wszystko. Gdy podszedłem do mężczyzny który mnie tam przyprowadził (siedział na godzinie 11 przy stole)
uklęknąłem przy nim, schowałem się w jego uścisku i usłyszałem „kocham Cię”. Chwilę trwaliśmy w tym braterskim geście, wstałem, podszedłem do Indianina który mi założył ten niby płaszcz, zrobiłem to samo, ale tym razem to ja powiedziałem – kocham Cię. Odpowiedział tym samym.

Piwnica, jasna, czysta i obszerna.

Śniła mi się sąsiadka, z realnego życia, która lubi być na „nie bo nie”. We śnie przyszła miła i ugodowa. Oddała mi garaż pod budynkiem, stykający się z moją piwnicą i oddała mi część pozostałych piwnic. Bardzo się ucieszyłem, chodziłem po zakamarkach piwnic odkrywając coraz to nowe przejścia i korytarze. Cieszyłem się, że to wszystko w końcu jest moje. Piwnice były bardzo czyste, nie były oświetlone ale były jasne.

Tygrys i martwa ruda kotka

Jadę autem, obok teatru w moim mieście. Chcę przejechać przez osiedlową uliczkę, ale stoją tam jakieś ciemne postacie. Przestraszyłem się i pojechałem inną drogą. Wziąłem jakiś klucz od mieszkania/biura? Oszklona klatka schodowa. Widzę, ze biegnie w moją stronę tygrys, okazuje się, że nie biegnie na mnie, a goni za zdobyczą. Widzę jak układa się za filarem i zjada to co upolował. Przed filarem leży martwy kot (wiem jednak, że to kotka w ciąży). Ma rozszarpane gardło, ale nie przez tygrysa. Widzę, że idzie w stronę tygrysa kobieta, chcę ją ostrzec, jednak przechodzi obok zupełnie nie widząc zagrożenia. Tygrys potem zjawia się przed szklanymi drzwiami za którymi stoję i zjada zwłoki ciężarnej rudej kotki patrząc na mnie. Dziwne jest to, że sam obraz, choć dość mało przyjemny, nie wzbudził we mnie złych emocji po przebudzeniu.