Znikające energie.

Im więcej medytacji, im więcej przebywania ze sobą, tym mocniejsze odczucie, właściwie nawet namacalne, że znikają lub powoli odchodzą z mojego życia ludzie, z którymi nie jest mi po drodze. Pojawiają się dziwne sytuacje, pretensje, oczekiwania, żale (ukryte i jawne) – totalnie dla mnie nie do pojęcia. Czasami mam wrażenie, że robią to celowo, że chcą spalić mosty bo inaczej nie umieją tego zrobić. Nie potrafią rozmawiać, nie potrafią przyznać się przed samym sobą, że są egoistami, że innych traktują z góry, mają ich za kogoś gorszego. Zapatrzeni w siebie, pewni swojej nieomylności i doskonałości. Obserwuję to z zaciekawieniem, bo ja wiem, że bez nich ja sobie poradzę. Jest nawet taka możliwość, że nie zauważę zmiany, poza tym, że nie będę musiał nikomu dawać siebie, skoro i tak to bez znaczenia dla tej drugiej strony. Z dnia na dzień czuję się lżejszy i silniejszy. Są przy mnie dobre energie, są i pojawia się ich coraz więcej. Te same pasje, te same zainteresowania, ten sam sposób patrzenia i odczuwania. Ale zgodnie z tym co ja czuję, to nie będzie rewolucja a raczej ewolucja. Powolny proces uwarunkowany czynnikami których teraz nie chcę i nie mogę zmienić. Jednak ewolucja jest nieunikniona. Ta myśl dodaje mi siły i cieszy najbardziej.

Jedyna stała to zmienność.

Od dłuższego czasu z zaciekawieniem obserwuję ludzi i ich wybory. Piszę wyłącznie z własnej perspektywy, więc pozwolę sobie na ocenę tego co widzę, na podstawie własnych przekonań i doświadczeń.

Zadziwia mnie niezmiennie to, że ludzie myślą o życiu, o tym co ich spotyka, o tym gdzie są aktualnie, jako coś stałego. Że ten stan jest dany raz na zawsze. Nie mają w sobie wyobraźni na tyle, żeby połączyć fakty. Wybory i zachowania dziś, mają konsekwencje w tym co nas czeka. Zostawiają ślad energetyczny, potrafią z trzaskiem zamknąć drzwi i nie zauważają subtelnego otwarcia się innych bram. Te wrota, często ogromne, pozostają jednak niezauważone przez jednych, a pozwalają na spokojne przejście dla drugich. Z obserwacji odnoszę wrażenie, że ludzie, być może celowo i świadomie, sprawdzają gdzie są granice do których można się posunąć. Może to jednak wynikać z totalnego błogostanu umysłowego i pewności, że jest się niezastąpionym. Bo przecież kolejny raz nic się nie wydarzyło, bo przecież przeszedłem kolejny krok i nie ma zmian, więc za parę dni, tygodni pójdę znów krok dalej. Zobaczę czy coś się wydarzy. To dość zwykłe zachowanie, ale tylko wtedy, gdy ktoś jest przekonany o swojej „wspaniałości”. Absolutnie jednak niezwykłe w moim odczuciu. Brak empatii w czystej postaci. Tak działają ludzie bezkrytycznie wobec siebie, tacy którzy totalnie nie dopuszczają krytyki (tej konstruktywnej oczywiście) do siebie. Są w swoich oczach nieomylni. Gdy wszystko inne jest ważniejsze, poza drugim człowiekiem. A w perspektywie 3-5 lat, pewne wybory z dziś zrobią rewolucję w przyszłości. Szok, niedowierzanie – ale jak to? Dlaczego? To niemożliwe! Właśnie dlatego, że ślad energetyczny oznaczył pewne ścieżki. Bo przybliżył lub oddalił od takich czy innych decyzji, takiego czy innego odczuwania przez innych ludzi z „tu i teraz”. Z emocjami i reakcjami jest zupełnie inaczej niż z pancerzem, tym realnym, ze zbroją. W prawdziwy pancerz im dłużej uderzasz, tym on staje się słabszy. Pojawiają się rysy, pęknięcia, aż w końcu następuje przebicie pancerza. Odsłaniają się najwrażliwsze części wnętrza. Z emocjami jest odwrotnie. Bombardowany „cel” ma czas, aby budować od środka kolejne i kolejne warstwy. Rogowacieje, jak skóra na piętach bosonogich Aborygenów. Ciernie wbijane w tę skórę nie ranią, czasami załaskoczą nieprzyjemnie. Jednak pancerz narasta i oddala nas od „atakującego”. Pancerz jest przezroczysty, jesteśmy widzialni, widzimy, jednak z każdym uderzeniem w pancerz odczuwamy słabsze wibracje kolejnych jego warstw. Coraz rzadziej zauważamy, że cokolwiek się dzieje po drugiej stronie zapory. Najpierw podświadomie, później zupełnie świadomie, szukamy ludzi którzy myślą podobnie do nas. Którzy czują, którzy są radośni i potrafią słuchać a nie tylko widzieć we wszystkim siebie. Te poszukiwania stają się w pewnym momencie ważnym wsparciem, budulcem pancerza, rusztowaniem. Poczucie wspólnoty, radość z tego, że jest się ważnym i potrzebnym tylko dlatego, że się jest, a nie dlatego, że ktoś wciąż czegoś oczekuje i dlatego jesteśmy potrzebni. Po tej drugiej stronie pancerza odkrywamy świat, gdzie energie dzielą się emocjami i wspierają bo tego chcą, a nie zrzucają na nas swoje (najczęściej złe) emocje i oczekują wszystkiego, bo są przekonani, że im się to należy. Pancerz jednak, jak każda konstrukcja fizyczna czy też emocjonalna, ma swoje granice. Jak wszystko ma swój początek i koniec. Nic nie jest raz na zawsze. Ciężar pancerza staje się na tyle wielki, że chcemy go zrzucić, przestać utrzymywać go silną prawą stroną, chroniąc serce i emocje po lewej. Opuszczamy, pancerz rozpada się i z radością stwierdzamy, że po tamtej stronie nic już nie ma. Nie ma tych którzy myśleli, że są na piedestale. Nie ma tych, którym się „wszystko należy”. Nie ma odgłosów uderzeń i prób przełamania naszej tarczy. Odległość stała się tak duża, że nic nas już nie łączy z tamtym światem. Wypaliło się całe złe paliwo. Ludzie zapatrzeni w siebie, pewni swojej wspaniałości i niezastąpioności poszli w swoją stronę, może szukając kolejnych podobnych sobie. Może wciąż próbują zrozumieć, co się właśnie wydarzyło? Od lat próbując zburzyć pancerz, ten właśnie się rozpadł, ale za nim nie ma już nikogo komu można dokopać. Z kogo można wyssać energię, żeby poczuć się tym lepszym. Komu można pokazać jak bardzo się go nie szanuje i jak mało ważnym jest ktoś. I u kresu swojego życia ten „pępek” świata zostaje sam. W szarości i próbie przypomnienia sobie po co on to wszystko robił. Kim była ta energia po drugiej stronie szklanego pancerz, którą tak bardzo chciał pognębić. Jedna zwrotka utworu Jacka Kaczmarskiego, oddaje stan, niestety nie oddaje całości.

Uderzyło nas jak gromem, spojrzeliśmy wreszcie w krąg,
A już wiele, wiele świtów przeminęło!
I patrzymy w starcze oczy, powstrzymując drżenie rąk –
Zadziwieni, gdzie się życie nam podziało;
Wybiegamy na perony, lecz na torach leży rdza,
Semafory, hen! pod lasem – opuszczone!
Żaden pociąg nie zabierze już z tej poczekalni nas,
Milczą teraz niepotrzebne megafony…

Bo Ci z wiersza – zrozumieli co się stało i dlaczego.

Wszystko jest iluzją

Jakie to niesamowite, że po przebudzeniu umysł, energia działają tak spójnie. Od ostatniej Ceremonii minęło już sporo chwil. Wydarzyło się parę rzeczy, które zmieniły mój świat. Ale dopiero dziś rano zrozumiałem, że wszystko co się dzieje poza mną jest iluzją. Jest projekcją moich oczekiwań (mimo, że bardzo unikam „chciejstwa”). To jak zachowuje się ten czy inny osobnik, ma się nijak do tego co myślę. Wszystko jest fikcją, bo każdy ma samym końcu rzeczy, myśli wyłącznie o sobie. Słowa, słowa i nic poza tym. Chcę teraz utrwalić tę myśl. Kolejny etap synchronizacji z energią. To trudne, bo zrozumieć to jedno, ale utrzymać ten stan to drugie. Jak po każdej Ceremonii, gdzie wszystko jest jasne, klarowne, oczywiste. Wracam do codzienności i część spraw wymyka się spoza tego zrozumienia. Uważność wobec siebie. To filar spokoju. Nie dać się omamić codziennością, nie dać sobie mówić innym jak mam żyć. Nikt nie ma prawa mówić, że moje myśli i odczucia są błędem. To takie proste. 🙂 Uważność… Spokój… I brak oczekiwań. Nie oczekuję niczego. Jestem wolny.

Z zaskoczenia… Medyczna podróż w nowym wydaniu.

Kolejna podróż z Duchami Roślin zaczęła się w sposób mocno zaskakujący. Nie będę opisywał samego wydarzenia, bo ono nie miało związku z samą Ceremonią, wydarzyło się dzień przed. Mogło jednak (co się wyjaśni później) wpłynąć na stan emocjonalny podczas Ceremonii. Na stan o 180 stopni różny od tego, co wydarzyło się o poranku 🙂 To jest także zaskakujące.

Skupię się wyłącznie na procesie w pierwszym i drugim dniu. Wszystkie pozostałe dni są i przebiegają tak samo. Przyjazd, dużo rozmów z uczestnikami, praca w małych kręgach z psychologiem. Intencja, relaks i „rapowanie” 😛

Pierwsza Ceremonia, wspaniała aura, słońce, delikatny wietrzyk. Przyjechałem poszerzyć spokój. Nie odzyskać, nie odnaleźć. Poszerzyć. Taka intencja. Pierwsza porcja… cisza, druga – nic. Trzecia, za chwilę rapee i odpaliło. Delikatnie, leniwie. Bardzo, bardzo dużo kolorów i wizji, lecz zupełnie luźnych tematycznie. Właściwie bez tematu. Z chwili na chwilę jednak czułem, że będzie to sesja bardzo stacjonarna. Do tego byłem w jurcie, tuż obok dzbanka z Medycyną. Gdy tylko otwierałem oczy pytałem w myślach, czy wypiłem przed chwilą, czy to było dawno. Zaraz odpowiadałem sobie, że skoro nie pamiętam, to musiało być dawno. Szedłem po kolejny i kolejny. To była dla mnie wyjątkowa sesja. Dziesięć, może dwanaście kubeczków. Nigdy wcześniej nie czułem takiej chęci przyjmowania Medycyny. Nigdy nie wypiłem tak dużo. Dzień trwał i trwał. Ceremonia przeniosła się poza jurtę. Ja byłem sam, ze swoim spokojem. Czasami poza jurtą, gdy leżałem przy ognisku patrząc na chmury, czasami w jurcie zatapiając się we wszechogarniającą falę spokoju, bezpieczeństwa i lekkości. Pamiętam rozmowy z postaciami które przychodziły w wizjach. Gratulowały mi tego spokoju. Rozmawiałem z moją córką, aż dwukrotnie. Była moim spokojem, była moim wsparciem. Najgłębszy jednak proces zaczął się po 5 lub 6 kubeczku Daime. Trwał jeszcze grubo po północy. Trwał, już delikatnie w nocy, gdy niby spałem. To, że pojawił się Kondzio „Zbawiciel” 🙂 i podał mi wodę, było ratunkiem w ostatniej chwili. Rano gdy się obudziłem, wydawało się, że wszystko jest zupełnie normalnie. Drugi dzień Ceremonii. Pierwszy kubeczek Daime. W tym miejscu nastąpiło drugie zaskoczenie. Po poprzednim dniu miałem w sobie jeszcze takie ilości Medycyny, że proces zaczął się po 5 minutach, zamiast po 50. Gwałtownie, nagle, mocno, głęboko. Daime „przeorała” mnie bardzo mocno. Dzięki opiece ludzi, dzięki energii Drzewa, które było świadkiem moich zmagań. Trawa przy Drzewie, gdzie pojawił się wysłannik Matki Ziemi. Twarz Strażnika wyrosła z trawy, pochłaniając ogromnymi ustami wszystko to, co wychodziło ze mnie. Paweł, powtarzający „pij pij pij, woda Twoim przyjacielem”. Dzięki słowom ludzi którzy byli przy mnie, dzięki dotykowi Szamanów doszedłem do momentu – chcę wrócić do jurty. Kamila, Paweł – dzięki za ramiona i siłę. Gdy położyłem się w kręgu, znów poczułem nieprzenikniony spokój. Błogość ciała i umysłu. Stefan, wyprawiający coś z dłońmi tak, że miałem wrażenie oderwania się od ciała. Ciężar, który normalnie byłby nieznośny, powodował pogłębienie uczucia bezpieczeństwa. Ktoś o mnie wciąż dbał, ktoś się uśmiechał. Robił miny odwracając głowę do mojej, horyzontalnej pozycji (tak Mario, widziałem 😛 )

Pierwszy raz w życiu, w dniu gdy wyjeżdżałem, poczułem, że chcę zostać i znów spotkać się z Medycyną. Myślę, że przychodzi powoli czas na dłuższą wizytę i spotkanie z Daime.

Nowa znajomość z Bębnem (starym) i jedność z roślinami ozdobnymi.

Dzisiejsza Podróż była jak zwykle wyjątkowa. Bardzo ciekawa, bo zaczęła się gdy były inne osoby. Interakcje, rozmowy i sposoby postrzegania w dwóch wymiarach jednocześnie niosą wiele niespodzianek. To było absolutnie piękne i nieznane mi odczucie. Gdy zostałem sam zawołał mnie mój Bęben. Choć jest ze mną codziennie, to długi czas nie było nam po drodze. Dzisiaj stało się inaczej. Dźwięki i wibracje połączyły mnie z Bębnem. Obrazy zaskoczyły. Zobaczyłem mieszki włosowe w strukturze skóry Zwierzęcia, które zostało użyte do wykonania Bębna. Widziałem sierść tego Zwierzęcia. Widziałem jak rosła, wiem w którym kierunku była gładka, w którym kierunku gładziłem „pod włos”. Mój Bęben stał się włochaty. Widziałem żyły i mięśnie, z każdym uderzeniem pałki, z każdym dotykiem moich palców skóra stawała się żywa. To było zachwycające. Czułem dotyk sierści, czułem tętno Zwierzęcia. Odkryłem mój Bęben na nowo. Wciąż to widzę, wciąż mnie zachwyca jedność ze Zwierzęciem, którego życie poświęcono na mój Bęben. Etapów podróży było wiele, skupię się jednak jeszcze na jednym. Na kontakcie i wymianie myśli z roślinami w pomieszczeniu. To zwykłe doniczkowe rośliny ozdobne. Bez kwiatów. Po prostu rośliny ozdobne jakich wiele. Jedna z nich bardzo nie lubi kontaktu fizycznego, „widziałem to”, poczułem w chwili gdy moje czoło zetknęło się z liśćmi. Pozostałe nie wykazywały „odrazy”, ale też nie łaknęły dłuższego kontaktu. Jednak z jedną z nich, nie znam nazwy, nawiązałem więź. Roślina oplotła mnie, czułem jakby dotyk dłoni. Łodygi i liście oplotły mnie wtulając się we włosy, skórę. Gładziły twarz. Czułem się jak w objęciach innej istoty. Widziałem wnętrze rośliny, system rozprowadzania wody w łodygach i liściach. Zakamarki i tunele, wszystko żyło i płynęło. Miałem także „rozmowę”. Roślina poprosiła mnie o zmianę pewnego postanowienia, w związku z inną rośliną 😀 Tak, miałem zamiar wyciąć w swoim ogrodzie ogromny krzak róży. Nie powinno go być w tym miejscu gdzie się znalazł. Jednak „prośba” była tak gwałtowna, tak szczera i tak naturalna… dotarło do mnie, że nie ma żadnego powodu, żadnego sensu, żeby uśmiercić różę. Wystarczy ją przyciąć, dopasować do otoczenia i pozwolić rosnąć. Niezwykłe doznanie jedności z rośliną, niezwykłe odczucie więzi dwóch, teoretycznie nieznających się roślin. Jedna gdzieś daleko w ogrodzie, na powietrzu. Druga, od zawsze w pomieszczeniu, w doniczce. Była także cała masa przemyśleń, zaskoczeń (choćby EGO, w moim słowniku to Analizator). Pojawiał się czasami ze swoimi docinkami, wytrącało mnie to trochę z podróży. Jednak wiem, że jego siła z dawnych 100% jest na poziomie 0.0001%. Łatwo mogę nim manipulować i wystarczy chwila skupienia, żeby pozbyć się go na długi czas. Właściwie nawet nie pozbyć, bo Analizator jest częścią mnie. To bardziej przypomina wywołanie stanu dezorientacji Analizatora. W pewnym momencie rozbawiła mnie scena, gdy przechodziłem obok siedzącego w kucki Analizatora, totalnie nie wiedział co się dzieje. Zrobiło mi się go trochę żal, ale nie zatrzymałem się ani nie odezwałem do Niego. Zostawiłem go samego, bez możliwości odezwania się do mnie. To była niezwykła podróż, wszystko było nowe, wciągające, pouczające i piękne w przekazie.

Złoty Nauczyciel, podróż do innych wszechświatów.

Wróciłem z Holandii, gdzie zrobiłem, sam dla siebie, Ceremonię z udziałem Złotego Nauczyciela. Tym razem oddałem się całkowicie tej Ceremonii. Nie kontrolowałem już czasu, nie obserwowałem reakcji, nie zapisywałem niczego. Pozwoliłem płynąć emocjom, pozwoliłem sobie na totalną podróż. To była jedna z piękniejszych podróży którą odbyłem w samotności. Wizje były bardzo realne, bardzo głębokie. Jurta (w mojej głowie) była wręcz fizycznie namacalna. Dziesiątki, może setki energii tuż obok mnie. Byliśmy połączeni, choć nie wiem kim ONE były. Jednak w kręgu to bez znaczenia. Jedna z bardzo wyraźnych myśli, która pozostała w głowie to to, że schodząc głębiej i głębiej, widziałem siebie jako wszechświat. Schodząc jeszcze głębiej docierałem do pojedynczej komórki w moim ciele, znów głębiej i okazywało się, że każda z tych komórek była osobnym wszechświatem. W każdym z tych wszechświatów były kolejne istoty, których komórki były wszechświatami. Nie umiem oddać emocji które mi towarzyszyły, nie da się opowiedzieć radości, ale i zaskoczenia tą wizją. Była inna, była nieznana mi wcześniej. Nie bardzo też wiem, skąd się wzięła. Nie przypominam sobie rozmyślań w ten sposób i na ten temat. Była piękna, odprężająca i zaskakująca.

Kasowanie starych programów, rozpoznanie „hakera”.

Zaczynam rozumieć zależność pomiędzy odkrywaniem siebie przez medytację i inne praktyki a tym, co mam (miałem) zaprogramowane od dziecka. Dotarło do mnie w ciągu ostatnich chwil, godzin, dni, że moje „oprogramowanie” jest zupełnie inne, niż za dzieciaka. Pamięć „bitowa” pozostała, a właściwie jak z antywirusem – znam skądś ten „kod”, nie wpuszczam go, bo jest niekompatybilny, ale szukam w swojej „bazie danych”. Nie umiałem zlokalizować „źródła ataku”. Przed chwilą, dosłownie, 5 minut temu dotarło do mnie, że socjotechniki stosowane wobec mnie w dawnych czasach totalnie nie działają na mnie teraz. Jestem odporny. Jakby ktoś próbował kodem z lat 80, zrobić coś złego pod windows 10, linuxem, mac os’em… To niemożliwe, choć powodowało to niepotrzebne zużywanie zasobów „procesora” w celu identyfikacji kodu. Dziś kod został rozpoznany!!!! Zlokalizowałem „adres IP” atakującego, który używa starych exploitów na moje dawno już zaktualizowane „oprogramowanie”. Najśmieszniejsze jest to, że atakujący haker jest bardzo zdziwiony, że jego „exploit” nie działa, w trybie online modyfikuje kod, jednak wciąż używa przestarzałych algorytmów i tego samego kodu, tylko inaczej zapisanego. To nie zadziała. Ja, jak się okazuje, jestem całkowicie odporny na ataki z zewnątrz. Wewnętrzny „fail2ban” jest ustawiony już tylko na drop i access deny 😀

Stałe są tylko zmiany

Wciąż „przerabiam” sylwestrową Ceremonię. Wciąż rozmyślam o tym co się wtedy wydarzyło. Przed chwilą uświadomiłem sobie, że wyrzuciłem ze słownika (własnego) kolejne stwierdzenie. Pierwszym, chyba z rok temu, było „za chwilę” w stosunku do mojej córki. Drugim jest „muszę”. Aktywnie, choć nie mogły przecież tego przewidzieć, ale aktywnie się przyczyniły do tego dwie osoby podczas kameralnej sesji w jurcie. Muszę zluzować, muszę zwolnić, muszę odpuścić. Mariusz, z filozoficznym spokojem, Mokiki prawie z pazurami – a dlaczego do jasnej cholery wciąż „musisz”? Wiecie, że nie umiałem znaleźć wyrazu którym mogłem zastąpić to słowo? Oczywiście, ono padło z ich ust- a dlaczego nie może być „chcę”, „życzę sobie”. Wtedy powiedziałem – eee.. przecież na jedno wychodzi. To tylko umowne stwierdzenie w ludzkim języku tego co „muszę” zrobić, żeby było ok.
Kiedyś Ks. Tischner powiedział, że prawdy są takie – świento prawda, tys prawda i gówno prawda. No to teraz wiem, że łapałem się na tę ostatnią wersję prawdy. Dziś dotarło do mnie, że nawet pisząc mejle służbowe, czasem jeszcze zdarza mi się wpisać słowo „muszę”. Jednak gdy czytam ponownie tekst przed wysłaniem – zamieniam „muszę” na „chcę, zrobię to, tak będzie”. „Muszę” mi po prostu przeszkadza. Pewnie przyjdzie pora i na to, że nie będę wpisywał tego słowa nawet czasami i korekta nie będzie potrzebna. Bo chcieć to móc, a nie musieć :))) Lekkość… Ja to wiem. Wiele spraw we mnie zmieniło się… no właśnie. To kolejna sprawa którą odkryłem, wciąż mieląc ostatnią Ceremonię. Ja się nie zamierzam zmienić. Nie chcę się zmienić. Kim ja jestem? ODO? (Star Trek DS9 – dla zainteresowanych) żebym miał się zmieniać? Nie! Ja jestem sobą. Gena nie wydłubiesz… Ja odkrywam w sobie to, czego nie znałem. To zupełnie inna sprawa. Podobają mi się te odkrycia. Podoba mi się inne spojrzenie. Inna perspektywa patrzenia na siebie, bo z każdej strony siebie resztę świata widzę inaczej. Więc to nie zmiana czegokolwiek w sobie, a po prostu inne spojrzenie i odkrycie czegoś, co było niedostrzegalne, ale przecież było. Zasłonięcie kciukiem słońca z powierzchni planety, nie powoduje, że słońca nie ma.