JESTEM!

143 dzień medytacji w tym 23 dzień Kirtan Kriya. Wiele się zmienia. Sam jestem zaskoczony, tym co się przestawia i układa w mojej głowie. 12 lat zajęło mi dojście do tego momentu. Codziennej chwili dla siebie. Codziennego zadbania o siebie. Celowo nie użyłem „poświęcenia sobie czasu” ponieważ to co robię dla siebie to nie jest poświęcenie. To żaden heroiczny wyczyn ani coś niezwykłego. To po prostu jest miłość. Miłość do siebie. Jednak dopiero 12 lat różnych wydarzeń, Ceremonii, różnych ścieżek i potknięć doprowadziło mnie tutaj. Wiem, że to jest dopiero początek. Gdy licznik dobije do 240 włączę kolejne praktyki. Wszystko co przyniesie przestrzeń. Jestem otwarty i spokojny. Przez ostatnie dni obserwuję u siebie umiejętności, których wcześniej nie widziałem. Wszechogarniający spokój. Cokolwiek się dzieje, ktokolwiek próbuje wciągnąć mnie w swoje ciemne strony – jestem ponad to. Jak się okazuje najtrudniej było pogodzić się z tym, gdy robią to Ci, którym wydaje się, że zależy/zależało na mnie. Dziś to już jest bez znaczenia. Dziś nie dotyka mnie to prawie wcale. Prawie, bo są momenty, gdy zaskoczenie jest tak wielkie, że parę chwil zajmuje mi przerobienie tego. Parę chwil zanim mój wewnętrzny głos wychyli się spośród szumu sytuacji. I wtedy pojawia się spokój. Pojawia się energetyczna kopuła, która wchłania wszystko co złe, przerabia i wysyła do mnie to co dobre. Wiem już, że prawda się obroni sama. Wiem, że powtarzanie „kocham” nie spowoduje, że poczuję się kochany. Wiem, że „zależy mi” nie spowoduje, że będę czuł się potrzebny. Oczekiwania przestały istnieć. Oczekiwania to tylko nasze wyobrażenia o tym, jaki ktoś powinien, według nas być. To iluzja, bo ludzie, nawet Ci wydawałoby się najbliżsi, okazują się kimś innym, obcym. Gdy kurtyna oczekiwań znika pojawia się to, co jest naprawdę. Wtedy właśnie pomaga medytacja, dbanie o siebie samego. O swoją energię, o umysł. Wtedy wszystko co się dzieje, staje się tym, co przyjmuję tu i teraz. Od dawna czekałem na dzień, w którym mogę przed samym sobą powiedzieć, że żyję. Jestem. Świadomość JESTEM jest czymś niezwykłym, a jednocześnie tak prostym. Mogę także spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że osiągnąłem to, co powiedział Don Juan w książce Carlosa Castanedy:

Nie gniewam się nigdy na nikogo. Żadna istota ludzka nie jest w stanie uczynić nic na tyle ważnego, żeby wywołać mój gniew. Na ludzi można się gniewać jedynie wówczas, gdy uważa się, że ich czyny mają istotne znaczenie. Ja tak nie uważam.

12 lat zajęło mi osiągnięcie tego stanu. 12 pięknych lat. 12 dziwnych lat. 12 lat pracy, czasami ciężkiej, czasami mądrej. Dziś jestem tutaj. JESTEM! Na swojej drodze spotykałem ludzi, którzy świadomie lub nie, wpływali na moje postrzeganie tego co dzieje się w mojej głowie. Jedni nadawali na tych samych wibracjach, inni wprost przeciwnie. Jednak każdy, każdy z nich był częścią mojego procesu. Był drogowskazem na mojej drodze. Nie jestem, ani nigdy nie byłem Buddystą, ale gdzieś chyba przeczytałem, że to w filozofii buddyjskiej cel nie jest niczym istotnym. Droga którą się idzie jest można powiedzieć tym celem. Bo droga jest zmienna, jak woda w rzece. Nigdy nie jest taka sama. Ta zmienność powoduje, że droga, nasze wybory i decyzje, kształtują nasz Wszechświat, który wpływa na innych. Wdzięczność to uczucie które mnie wypełnia. Wdzięczność do siebie i Wszystkiego. Bo przecież Wszystko jest mną, a ja jestem Wszystkim. 

Zamieszkałem na Betelgezie

Jechałem własnym samochodem do miejsca, które wskazywała mapa Google. Z systuacji wynikało, że nie jadę tam pierwszy raz, bo gdy google maps poprowadziło mnie na szutrową drogę pomyślałem, że nie mogę tędy jechać, bo ostatnio i tak musiałem zawracać i jechać inną drogą. Zawróciłem i pojechałem drogą którą miałem w pamięci. To taki wstęp, który pojawił się dopiero w środku snu.

Sen zaczął się od tego, że byłem w swojej samotni. Wymarzonym przeze mnie miejscu, po środku „nigdzie”. Mały budynek. Parterowy, surowy i ascetyczny, jednak bezpieczny i przytulny. Rozmawiałem ze starszym bratem przez telefon. Mówiłem, że jestem tu szczęśliwy. To wspaniałe miejsce. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że znalazłem moją samotnię na Betelgezie! Ten dom na gwieździe już stał. Nie wiem czyj był, ale był pusty, otwarty. Gotowy do zamieszkania. Jedyny na całej gwieździe. Niesamowite było to, że powietrze (jeśli można tak to nazwać), było mlecznobiałe. Cały świat (w sensie w domu) wyglądał jakby ktoś podkręcił jasność w telewizorze. Wszystko było bardzo jasne, ale nie raziło. Było właśnie – takie mleczne. Jakby patrzeć przez mleczną szybę. Jednak to w niczym nie przeszkadzało. Było cicho, bezpiecznie i… normalnie. Brat nie mógł uwierzyć, że jestem tak daleko od planety :). Wracając do podróży autem. Okazało się, że znalazłem portal przez który podróżowałem. Rozmawiałem też z moim przyjacielem, astrologiem (takim prawdziwym, z ziemi, którego znam w realnym życiu). Mój przyjaciel sprawdzał dla mnie ruchy planet i wszystkiego co się dzieje we wszechświecie, żeby sprawdzić kiedy Betelgeza i Ziemia będą najbliżej siebie. To było dla niego takie naturalne. Nie dziwił się, że tam pomieszkuję. Powiedziałem, że jestem wdzięczny, ale to niepotrzebne. Portal którego używam po prostu zabiera mnie tam natychmiast. Podróż autem była właśnie podróżą do miejsca, gdzie znalazłem ten portal. Z sytuacji postoju w przydrożnym barze wynikało, że barman/właściciel znał mnie, wiedział kim jestem i gdzie mieszkam. Spotkałem dwóch mężczyzn, kierowców ciężarówek. Jeden z nich był niechętny, byłem ubrany bardzo kolorowo. Zapytałem, dlaczego ocenia mnie nic o mnie nie wiedząc. Powiedział, że nie lubi „innych”. Zapytałem wprost – czyli nie lubisz obcych, którzy odbiegają od Twojego wzorca. Powiedziałem, że jestem szamanem, podróżuję między wymiarami a czasami pomieszkuję na gwieździe. Czy to oznacza, że trzeba mnie nie lubić, bo jestem kolorowo ubrany? Nie pamiętam czy coś odpowiedział. Wyszedł z tym drugim, a ja powiedziałem do barmana, że czas na kawę, bo zaraz wyruszam 🙂

Magiczny, wspaniały i tak mocny sen. Pamiętam każdy szczegół, każdy kolor, każdą emocję. Ten sen dał mi potężną dawkę szczęścia, mocy i pewności, że to co robię ma sens 🙂

Szalona podróż po rwącej rzece (Amazonka?)

Od dłuższego czasu sny były nieopisywalne. Znam ten stan, bo czasami się zdarza. Strzępy, kadry, pojedyncze słowa. Pojawił się sen, poprzedzony inny, noc wcześniej. Otóż… do mojego mieszkania, w nocy, ktoś próbował się włamać. Drzwi wejściowe do domu mam na odcisk palca i kod cyfrowy. Słychać od środka, gdy ktoś „się loguje”. We śnie było tak samo. Słyszę, że ktoś próbuje wpisać kod, błąd… błąd… Obudziłem się (we śnie) i pobiegłem do drzwi. Już słyszałem, że delikwent zbiega ze schodów w panice, że został zdemaskowany. Tym delikwentem okazał się nieżyjący już Leon Niemczyk, choć, gdy otworzyłem drzwi i krzyczałem do niego, używałem imienia znanego aktora amerykańskiego (nie umiem sobie przypomnieć kogo). Zwyzywałem go, wyklinałem. Obrażałem. Ojjjj.. byłem bardzo niemiły. Wróciłem spać we śnie, później obudziłem się już w realnym świecie. Sen drugi opowiadał o nieplanowanej podróży dziwnym statkiem wodnym. Wyglądało to jak ogromna barka, prawie płaska na pokładzie. Dość cienka. Zachowywało się to jak kawałek styropianu rzuconego na wodę. Jednak nie było w tym nic z niebezpieczeństwa. Woda wzburzona, jakby stan był o wiele wyższy (pora deszczowa??). Brunatna, dookoła wiry i fale. Trzęsło, szarpało, lało jak z cebra. Byłem mokry, było mi dość chłodno, ale nie było to nieprzyjemne. Czułem dotyk wody z rzeki, czułem deszcz na skórze. Bardzo realistyczne doznania. Było dość szaro wszędzie. Dość sporo osób na pokładzie. Braliśmy ostre zakręty, czasami o 180 stopni zwrot w korycie rzeki. Płynęliśmy tak dość długo. Rozmawiałem z towarzyszącymi mi ludźmi. Było energetycznie, z adrenaliną, ale to nie była walka o życie. Było naprawdę ciekawie. Dopłynęliśmy do jakiegoś brzegu/pseudo portu. Pod wielkim, ogrooomnym drzewem. Konary tworzyły dach, jakby wiatę. Liście zielone, gałęzie w ilościach niespotykanych. Niesamowity widok. Okazało się, że moja podróż w tym miejscu dobiegła końca. Musiałem opuścić barkę i musiałem wracać do domu. Jednak powrót był mega zaskakujący. Wracałem statkiem kosmicznym!!! Przewspaniały sen!

Sny i nie sny

W ciągu ostatniego okresu mojego śnienia, sny są nieopowiadalne, nieopisywalne. Nie znaczy to jednak, że nic się nie dzieje. Wprost przeciwnie. Sporo zmian, sporo nowych odkryć na jawie. Równowaga pozostaje widać zachowana, świat dąży do równowagi. Jak się okazuje, nie wszystko da się przekazać/odkryć śniąc. Tym „czymś’ jest prawda. Prawda nie o nas, nie o tym co siedzi w naszej głowie. Prawda, myśli i odczucia innych. Wystarczyło zapytać. Okazało się, że prawda może wyzwolić. Prawda, usłyszana wprost – jaka by ona nie była powoduje wyzwolenie. Prawda (potwierdzająca czy zaprzeczająca naszym myślom) jest JEDYNĄ prawdą. Zrzuca z głowy, z barków, z serca wszystko co ciążyło. Porzuca domysły i niedomówienia. Nawet, jeśli ta prawda jest niewygodna, zaskakująca, nie taka jak się spodziewałem. Ale ona JEST. Jest ostatecznym potwierdzeniem, że wszystko od teraz zależy ode mnie. Nic nie plącze mi nóg, nic nie wiąże mi rąk. Moje sumienie jest czyste jak kryształ. Bo znam prawdę i wiem już w jakim kierunku mam iść. Nie muszę się oglądać na nic ani na nikogo. Każdy realizuje swoje potrzeby na swój sposób i ma do tego pełne prawo. Radość, szczęście, pozytywne emocje są jak zastrzyk. Działają natychmiast i uwalniają od poczucia winy, nie mylą już drogi, nie plączą myśli i emocji. Czuję się lekki i mogę wszystko! Nic mnie już nie ogranicza! Wspaniałe uczucie!

Leczenie ducha

Sen jest pewnie pokłosiem tego, co się dzieje w moim życiu w ostatnich tygodniach. Pojawiają się ludzie którzy czasami wprost, czasami przez przypadek proszą mnie o pomoc w wyzdrowieniu (!). Pytają co robić, żeby pozbyć się takiej czy innej dolegliwości. W tym śnie było podobnie, choć obaj mężczyźni byli już na dobrej drodze do wyzdrowienia. Byli alkoholikami. Młodzi faceci, okolice 30-35 lat. Zniszczeni, poturbowani piciem, ale pełni radości i mimo wszystko siły. Szedłem z nimi chodnikiem w jakimś mieście. Opowiadali mi o tym, jak ich zabierali w trakcie ciągu alkoholowego do jakiejś kliniki i wpuszczali im jakieś substancje bezpośrednio w tętnicę szyjną lub w okolice serca, żeby powstrzymać śmierć w przepicia. Bardzo ciężki sen, obudziłem się wyczerpany, ale nie był to smutny czy przygnębiający obraz. Opowiadałem im o tym, co ja bym zrobił, czego unikał, jak ja bym żył, gdybym był w ich sytuacji ale miał wiedzę z „teraz”. To było niesamowite, jak oni słuchali, jak oni bardzo chcieli wyjść z tego bagna. A później śniła mi się przepiękna przestrzeń. Ogromny dom, wokół domu łąka, trawnik bardziej, ogród. Piękna pogoda, słońce i totalnie niebieskie, głębokie niebo. Radość wszystkich którzy tam byli. Pewien bliski mi człowiek stał pod wielką drewnianą wiatą, obok ogromnego stołu śpiewał to (ten ze snu i ten który śpiewa na soundcloud to ta sama osoba):

Byłem szczęśliwy!!!

Czeka mnie dużo nauki :)

Przepiękny sen, chociaż drażniła mnie niemoc wyjścia poza przestrzeń miejsca. Wiem jednak dokładnie, co ten sen oznacza. Wiedziałem to po przebudzeniu. Jestem gotowy na kolejny krok w górę. Śniłem o domu. To właściwie posiadłość, ogromny, przestronny, czysty dom. Okolica piękna, zielona, dużo drzew, trawa, jezioro. Niebo błękitne, z kilkoma delikatnymi chmurami. Wszystko to widziałem z wewnątrz domu. Nie wiem ile dokładnie było kondygnacji, ale patrząc na doświadczenie z realnego świata, wysokość może trzeciego piętra, może czwartego. Ostatnią kondygnacją było poddasze (kocham poddasza :). Wszedłem tam i zobaczyłem okno dachowe. Postanowiłem wyjść właśnie przez okno dachowe. Powstrzymały mnie dwie sprawy. Okno było bardzo ciasne, nie mogłem się cały przecisnąć. Blokowało coś na poziomie klatki piersiowej. Drugim aspektem był dach. Właściwie był pionowy, z delikatnym tylko odchyleniem. To mnie zaniepokoiło. Chciałem wyjść, gdybym mocniej szarpnął ciałem dałbym radę, ale stromizna dachu i myśl, że nie będzie się czego złapać spowodowała, że nie wyszedłem przez okno. Są dwie możliwości – albo poszerzę okno i wyjdę bez problemu, albo pozbędę się strachu, że spadnę. Wiem jednak, że chcę wyjść. Chcę pracować w tym temacie mojego umysłu. Okolica i widoki z tego okna – bezcenne, przepiękne i zapierające dech w piersiach. Chcę wyjść z domu i być częścią przestrzeni. Czuję się szczęśliwy. 🙂

Dobry poranek

Czas zacząć dzień. Zupełnie przypadkowo, bez ustawki i planowania, dzień rozjaśniło słońce wpadające z tej strony (nie nie.. ta druga ściana), kubki smakowe rozkosznie oplata zawartość kubka z kakao Keitha, z głośników płynie Ganesh Invocation…już na starcie jest nieźle 🙂 Takich szamańskich poranków życzę sobie i Wam każdego dnia.