Jak zawsze inaczej!

Tym razem moja podróż z Ayą odbyła się ponad 1000 km od domu. Piękne, magiczne i energetyczne miejsce. Dobrze, że przyjazd był w poniedziałek. Można było odpocząć po trudach podróży. Ostatnio już o tym wspominałem i niewiele się zmieniło. Wizyjność moich spotkań z Medycyną spada. To o tyle ciekawe, że bez względu na ilość wywaru wypitego podczas Ceremonii nie są ani słabsze, ani silniejsze. Na ogół ograniczają się do kolorów, tuneli, placu zabaw, dźwięków. Wszystko poszło w drugą stronę. W stronę – JA JESTEM. Uczuć, doznań, olśnień i odczuć. Nie kategoryzuję, nie oceniam. Taki widać Aya ma plan dla mnie i cieszę się, że wpasowałem się w ten plan. Baaa… okazało się, że nawet mogę delikatnie negocjować z Rośliną. Powiem wprost – nie lubię wymiotować. Chyba nikt nie lubi, ale ja szczególnie. Podczas pierwszej Ceremonii pojawiła się właśnie ta potrzeba. Coś mi podpowiedziało – spróbuj pogadać 🙂 Umówiłem się, że, cytuję: nie rzygamy, a schodzimy głębiej 🙂 Duchy przystały na to. Uczucie, wręcz pragnienie zwymiotowania zamieniło się w głęboką podróż składającą się z czterech etapów. Spokój (tak potrzebny podczas Ceremonii i „bodyloadingu”). Siła, miłość i cierpliwość. Brałem udział w jakby teleturnieju, gdzie na tablicy po kolei odsłaniały się kwadraty z napisami.

Podczas trwania każdego etapu (czyli po każdym kolejnym wypiciu Daime a potem Juremy) przychodziły właściwie tylko myśli u uczucia. W głowie układały mi się wspomnienia, wydarzenia i uczucia sprzed lat. Wszystko (w większości związane z tematem sesji 🙂 Czasami były wstawki powiązane z poprzednim kwadratem (siła to przecież stan dający spokój, miłość to siła, ale miłość to także spokój, miłość to cierpliwość, spokój to cierpliwość itd. itd.) Przy ostatniej części Duchy weszły baaardzo mocno, bardzo głęboko (zgodnie z umową 🙂 Zostałem obudzony, bo Ceremonia dobiegła końca. Nie mogłem przez parę chwil ogarnąć gdzie jestem i o co chodzi 🙂

Dzień drugi – Dzień mocy. Tym razem otrzymałem dar uzdrawiania. Ani Daime ani Jurema nie zmieniły (w sposób zauważalny) stanu świadomości. Nie było kolorów i wizji (jedyny zauważalny ślad to widzenie atomowe/pikselowe/molekularne – nie wiem jak to nazwać. Świat wygląda trochę jak kod z matriksa, trochę jakby zbudowany z punkcików, figur geometrycznych). Ale ten dzień był nastawiony na uzdrawianie. Na każdej z moich Ceremonii 99,99% czasu zawsze poświęcałem sobie (czy też raczej nie miałem wyjścia, z powodu siły działania Ayi). Ten dzień (ta noc właściwie) wyglądała inaczej. Czułem, że mam moc uzdrawiania. Byłem przy każdej osobie w jurcie która potrzebowała pomocy. Czy to duchowej czy też fizycznej. To działało. Całą Ceremonię poświęciłem swojej (bardzo osobistej i najważniejszej w tym momencie) intencji zdrowia. To była wyjątkowa Ceremonia także z powodów mojego stanu, śpiewu który po raz pierwszy wyrwał się z moich płuc, gardła i przepony. Czułem się jak, albo inaczej – byłem najpotężniejszym uzdrawiającym szamanem (nie ograniczam celowo obszaru – nie „na tej ziemi”, nie „w tym wymiarze” – po prostu NAJPOTĘŻNIEJSZYM).

Wiem, że pomogłem ludziom którzy byli ze mną, ale przede wszystko pomogłem tej intencji z którą przyszedłem na drugie spotkanie z Ayą.

AHO!

Leczenie ducha

Sen jest pewnie pokłosiem tego, co się dzieje w moim życiu w ostatnich tygodniach. Pojawiają się ludzie którzy czasami wprost, czasami przez przypadek proszą mnie o pomoc w wyzdrowieniu (!). Pytają co robić, żeby pozbyć się takiej czy innej dolegliwości. W tym śnie było podobnie, choć obaj mężczyźni byli już na dobrej drodze do wyzdrowienia. Byli alkoholikami. Młodzi faceci, okolice 30-35 lat. Zniszczeni, poturbowani piciem, ale pełni radości i mimo wszystko siły. Szedłem z nimi chodnikiem w jakimś mieście. Opowiadali mi o tym, jak ich zabierali w trakcie ciągu alkoholowego do jakiejś kliniki i wpuszczali im jakieś substancje bezpośrednio w tętnicę szyjną lub w okolice serca, żeby powstrzymać śmierć w przepicia. Bardzo ciężki sen, obudziłem się wyczerpany, ale nie był to smutny czy przygnębiający obraz. Opowiadałem im o tym, co ja bym zrobił, czego unikał, jak ja bym żył, gdybym był w ich sytuacji ale miał wiedzę z „teraz”. To było niesamowite, jak oni słuchali, jak oni bardzo chcieli wyjść z tego bagna. A później śniła mi się przepiękna przestrzeń. Ogromny dom, wokół domu łąka, trawnik bardziej, ogród. Piękna pogoda, słońce i totalnie niebieskie, głębokie niebo. Radość wszystkich którzy tam byli. Pewien bliski mi człowiek stał pod wielką drewnianą wiatą, obok ogromnego stołu śpiewał to (ten ze snu i ten który śpiewa na soundcloud to ta sama osoba):

Byłem szczęśliwy!!!

Obóz koncentracyjny

Czas aktualny, normalne życie. Nagle zostaję aresztowany za poglądy, za to co robię jako szaman. Zbyt dużo wiem (??). Obóz jest w centrum miasta. Jest ponuro, wszędzie beton, wilgoć. Jesteśmy (więźniowie) ubrani w charakterystyczne mundury, ubrania, coś na kształt chińskich „garniturów”. Wezwał mnie lekarz, na jakieś badania, ale głównym powodem była „rozmowa” o bitcoinach (!). Lekarz chciał znać moje zdanie, moje poglądy, przewidywania (???). To był raczej monolog, bo opowiadał o swoich monetach i tym co robi. Ja tylko słuchałem. W pewnym momencie on stwierdził, że nie może mnie rozgryźć i nie podoba mu się to, że milczę. Nie daję mu żadnego powodu, żeby znaleźć na mnie haka. Chyba pierwszy raz w życiu, ktoś we śnie powiedział do mnie po nazwisku używając zwrotu pan, panie (i tu padło moje prawdziwe nazwisko). Starałem się wytłumaczyć, że słucham tylko, bo nie znam się na tym, więc nie wypowiadam się. On na to, że przecież jestem informatykiem, więc na pewno coś wiem i tylko udaję. Nagle lekarz wstał, wyszedł przez drzwi wprost na ulicę miasta. Jakby to był zwykły gabinet lekarski. Drzwi zostały otwarte. Rozejrzałem się i uciekłem. Błąkałem się po okolicy w tym ubraniu obozowym. Ludzie mnie unikali. Doszedłem do centrum gdzie był ogromny plac, dużo schodów. Świeciło słońce. Biegłem w stronę zabudowań. Wieżowce z wielkiej płyty lub coś podobnego. Prosiłem w lokalnych sklepikach o jedzenie i ubranie. Nikt nie chciał mi pomóc. Wiedziałem, że już mnie szukają. Dobiegłem do zarośli w osiedlowym parku i tam się ukryłem.

Ludzkość uwięziona pod kopułą.

Ciekawy sen. Choć ciężki z początku, męczący. Ludzkość mieszkała pod kopułą, połówką pingponga. Ludzie byli zniewoleni nie wiedząc o tym. Nie wiem kto i po co to robił. Część z nas (w tym ja) chciała się jednak wydostać poza obszar. Wiedzieliśmy (był ze mną inny mężczyzna), że po wyjściu spod kopuły nie odejdziemy dalej niż na 100 metrów. Jednak chęć wyrwania się była silniejsza. Wyszliśmy i zaczęliśmy uciekać. Im dalej od kopuły, tym ciężej było. W pewnym momencie zatrzymało nas. Jedyne co mogliśmy zrobić, to obrócić się i wracać w stronę kopuły. Nie chciałem tam wracać. Krzyknąłem – TO JA JESTEM SZAMANEM, to ja kreuję rzeczywistość. Mocowałem się z niewidzialnymi linami trzymającymi mnie na 100 metrach. W końcu spiąłem się, jakby od tego zależało moje życie. Jeszcze raz krzyknąłem – jestem szamanem i jestem silniejszy! Niewidzialne liny zniknęły i uciekłem.

Kanibale, ksiądz i Szamanka

Trafiłem do grupy ludzi, którzy może nie tyle byli wampirami, oni zjadali innych ludzi. Dostałem możliwość dołączenia do nich. Byli także nieśmiertelni. Odmówiłem, koszmar smrodu ludzkiego, zepsutego mięsa i widok krwawej papki była nie do przyjęcia. Nie potrzebowałem innych argumentów. Potem, widziałem oczami dziewczyny/kobiety. Jechała samochodem z inną kobietą, wydawała się złem, ale ona była Szamanką. Okadzała tę dziewczynę ukradkiem, a ona (i także ja, bo znałem jej myśli) wciąż się jej bała. Uważała ją za demona. Ta dziewczyna szukała kościoła i księdza. Przyjechały do jakiegoś miasta. Na papierowej mapie znalazła kościół. Pytała ludzi, żeby jej wskazali drogę. Trafiła do slamsów, gdzie starszy mężczyzna wskazał jej budynek. Wyglądało to niesamowicie. Budynek 8 lub 10 piętrowy, jakiś stary ośrodek medyczny (wojskowy! tak powiedział) przechylił się i zatrzymał na drzewach i innym budynku. Ruina. Tam miała być kaplica. Dziewczyna poszła tam (wciąż widziałem jej oczami) ale nie udało się wejść na teren budynku. Wszystko było ogrodzone. Wróciła się, jakby do centrum, szukając księdza. Zobaczyła jakiegoś (miałem wrażenie, że go zna) ale przez chwilę, gdy mrugnęła ksiądz zamienił się w zwykłego przechodnia w szarym, długim płaszczu i kapeluszu. Ciekawe było to, że ona zdezorientowana zawróciła, jakby nie wierzyła w to co widzi. Ja natomiast wiedziałem, że to działania Szamanki z samochodu to sprawiły. Pojawiło się bardzo dużo dymu z ziół. Tutaj sen się urywa.

Spotkanie po 30 latach, Bóg i Szaman

Dość niezwykły sen. Całość działa się właściwie w jednym miejscu, bliżej nieokreślonym. Jakieś mieszkanie, jakieś miasto. Spotkałem się z dawnym znajomym, z lat ’80. Co prawda nie był sobą fizycznie we śnie, miał ciało kogoś innego, ale to nie jest ważne. Chodzi o rozmowę. Wspominaliśmy stare czasy, ja mówiłem o tym co jest teraz. O swoich sukcesach. Nagle padło pytanie z jego strony: a czy myślałeś kiedyś o Bogu? Zaskoczony trochę, odparłem najdyplomatyczniej jak umiałem, że to dość wrażliwy temat, ja mam swoje poglądy, ale nie chodzę, nie namawiam i nie rozpowiadam. Nie chciałbym Cię urazić, bo domyślam się jakie Ty masz poglądy. Wróćmy jednak do naszych starych fajnych czasów. Niestety nie dał się przekonać i wciąż drążył temat. Odpowiedziałem więc, że Boga nie ma, a ja sam jestem Szamanem. Nasze wizje świata mocno się różnią ale nie chcę, aby to przeszkodziło temu, co mamy wspólne. Wyczułem jednak spory mur niechęci, który pojawił się po mojej deklaracji. Próbowałem znów zmienić temat. On jednak trwał w swoim. Nastąpiła wymiana zdań. Powiedziałem, że to nie jest fair, że nie ma otwartego umysłu. Nie musi się zgadzać ze mną, ale jak każdy, również on, mam prawo do własnego postrzegania wszystkiego. Chodziłem dość długo za nim, starając się rozmawiać. Niestety, jak grochem o ścianę. Wyszedłem więc z mieszkania, rozglądając się po okolicy. To były ruiny jakiegoś starego/starożytnego miasta. Większość murów była śnieżnobiała. Widziałem jeszcze młodych ludzi, który chyba wynajmowali pokój w jednym w budynków. Żeby się tam dostać skakali na rowerach poprzez fosę (wysokość na oko – z 10 metrów przepaści). Most był zawalony. Wybijali się z pozostałości po jednej stronie i wskakiwali na pozostałość po drugiej stronie.