Dziwny budynek i śmierć Putina

Sen był, wydaje się, dość krótki. Śnił mi się wieżowiec, musiałem iść do mieszkania, w którym był remont. Winda!!! Znów winda. Wsiadłem, choć wsiadając już wiedziałem, że będzie jak zwykle. Czyli pojedzie nie tam, gdzie chcę, nie będą działać przyciski. Tak myślałem we śnie. I wiedziałem, że to sen. To już standard, gdy we śnie pojawia się winda, wiem, że to sen. Oczywiście wsiadłem do windy, która ruszyła zanim drzwi się zamknęły i zanim zdążyłem wcisnąć przycisk piętra. Chciałem jechać na 9, wcisnąłem przycisk który wpadł do środka, wcisnąłem 10 i to samo. Starałem się wyjąć je, ale bez skutku. Jakoś spowodowałem, że winda zaczęła jechać w dół. Trzymałem przycisk STOP i winda zaczęła zwalniać. Przy którymś piętrze kopnąłem w drzwi i wyskoczyłem w biegu windy. Znalazłem się na jakimś zebraniu. Leżał tam Władimir Putin. Umierał. Cały był w ranach, siniakach. Jego skóra broczyła krwią. Był koszmarnie opuchnięty. Resztkami sił wstał, kazał się komuś podtrzymywać, bo wydawało się, że szedł do kogoś, kto go otruł. W tym momencie sobie to uświadomił i chciał chyba coś powiedzieć temu, kto go otruł. Okropny sen.

Dieta i zombie

Byłem w dziwnym świecie, gdzie według nakazu władz ludzie mieli jeść tylko to, co było wydawane w specjalnych „sklepach”. Po jakimś czasie okazało się, że ludzie stawali się zombie. Ja i grupka innych ludzi nie jedliśmy tych produktów. Uciekliśmy do lasu, żeby się ukrywać. Szukało nas wojsko, ale drzewa jakby wiedziały o nas i zawsze byliśmy ukryci przed szukającymi nas oddziałami.

Wizyta w zakonie

Dostałem zlecenie na pozamiatanie pomieszczeń w żeńskim zakonie z klauzulą milczenia. Poszedłem do „sekretariatu”, gdzie jedna z zakonnic normalnie mogła mówić. Wziąłem do pomocy (przepraszam, to nie kryptoreklama) moją pomoc domową pod nazwą iRobot sprzątający. Zakonnica „sekretarka” mówiła mi, gdzie mogę wejść, a gdzie nie mam prawa. Były określone pokoje. Chodziłem więc po ogromnym gmachu (bardzo starym z budowy i wyglądu – choć był pięknie odremontowany). Kamienne podłogi, pokoje osobne dla każdej z zakonnic. Ogromne schody. Czysto i jasno. W pewnej chwili, gdy iRobot sobie odkurzał, dotarłem do miejsca, gdzie nie powinno mnie być, sądząc po okrzykach zakonnic. Zacząłem przepraszać, na co jedna z nich, chyba szefowa kazała mi zamilknąć. Klauzula milczenia!!!!

Topielec płynący pod prąd

Oglądałem z okna zawody wędkarskie. Padał deszcz. Położyłem się spać, a gdy rano wstałem – zobaczyłem w małych pontonach śpiących, pijanych wędkarzy. Nagle zauważyłem płynące pod prąd, twarzą w stronę dna rzeki, zwłoki człowieka. Zaniepokoiłem się. Zastanawiałem się, czy zadzwonić na policję, czy może ktoś już to zrobił. Postanowiłem jednak zadzwonić. Długo czekałem na odebranie telefonu. Wciąż obserwowałem płynące w górę rzeki zwłoki. Odebrał dyżurny, potwierdzał mój telefon i lokalizację, a potem uruchomił zdalnie, w moim telefonie, jakąś aplikację. W dolnym prawym rogu telefonu zauważyłem pomarańczowo-czerwoną mandalę (!!!!), która była owym lokalizatorem. Gdy zacząłem mu mówić o zdarzeniu – „zwłoki” zaczęły się ruszać. Po chwili, gdy swobodnie dopłynęły do brzegu, topielec wyszedł i skierował się w stronę opuszczonej fabryki. Zbaraniałem. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć w tej sytuacji policjantowi.

Król holenderski i znów winda

Byłem z pismem (wśród innych ludzi) u holenderskiego króla. W piśmie stawiałem postulat o zmianie sposobu wynagradzania lekarzy (!). Chciałem, aby zarabiali tyle, żeby nie musieli pracować na wielu etatach. Żeby lekarz był specjalistą w swojej dziedzinie w jednym konkretnym gabinecie. Postulat był wydrukowany na drukarce, podpis natomiast złożyłem własnoręcznie. Dziwnym pisakiem. Strasznie brudził. Czułem wstyd, że oddaję taki dokument królowi. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, jakiej formy użyć, pozdrawiając czy też okazując szacunek królowi. Podpisałem się po prostu (po polsku) pozdrawiam. Gdy wyszedłem z gabinetu, trafiłem do jakiegoś miasta. Była piękna pogoda. Wszedłem do budynku, niby mieszkalny blok, ale w środku wyglądał jak moja podstawówka. Wsiadłem do WINDY! Rozmawiałem z ludźmi, ciągle kucając. Patrzyłem na nich z dołu. Mama z dzieckiem (dziećmi). Tematu rozmów nie pamiętam. Oni wysiedli, a ja przypomniałem sobie, że zostawiłem na którymś piętrze książkę i klucze od mieszkania. Wcisnąłem (będąc już sam w windzie) 1 piętro. I tu ciekawa sytuacja. Winda jakby chciała mnie znów uwięzić. Czułem to w jej zachowaniu. Jakby znów chciała mnie zawieźć na nieistniejące piętra. Jednak prawie nic takiego się nie stało. Owszem, na 4 piętrze zauważyłem moje klucze włożone w zamek windy i tak pozostawione. Nie mogłem ich wyjąć, bo winda się nie zatrzymała. Stwierdziłem, że pójdę po schodach, ale teraz książka. Dojeżdżając do 1 piętra chciałem wysiadać. Winda jednak postawiła na swoim. Zawiozła mnie na parter. Niby nic, parter przecież istnieje. Ale i tak zrobiła nie do końca jak sobie tego życzyłem. Wypuściła mnie natomiast bez oporów. Drzwi lekko się otworzyły i wyszedłem z budynku. Nie szukałem już kluczy i książki. Jak zawsze przy snach o windzie – był to sen świadomy. Świadomy tego, że śnię, że to znów winda. Nieświadomy – bo nie mogłem reagować świadomie. Musiałem podporządkować się „scenariuszowi” snu.

Korea i poszukiwania lekarza

Byłem znów w Korei (kiedyś miałem sen o starych monetach i Kim Dzong Unie). Tym razem znów przerażeni ludzie, „wódz” przechadzający się pośród nich. Wywołujący paniczny strach. Ja znów byłem gościem. Ci ludzie czegoś szukali dla mnie, coś mieli zrobić dla mnie, ale to się nie udawało. Mieli w oczach strach przed karą, przed śmiercią. Zmiana scenerii. Jakaś szkoła, budynek, gdzie był także jakiś urząd, gabinety lekarskie. Szukałem jednego z nich. Szukałem lekarza. Chodziłem po korytarzach. Trafiłem na wyjście, na daszek. Siedzieli tam jacyś mężczyźni z dziećmi. Dach był stromy, jedno z dzieci zsunęło się na daszek poniżej (oj… jak ja marzę o tym, żeby umieć malować – namalowanie moich snów i zobaczenie ich na żywo – bezcenne) . Jeden z ojców rzucił proste: – Uważaj! – jakby zupełnie nie przejmując się, że dziecko spadnie. Nic się na szczęście nie stało. Wiedziałem, że muszę iść na drugą stronę. Musiałem skoczyć na coś pomiędzy dachem a daszkiem. Było bardzo stromo. Udało się. Wskoczyłem potem na niski daszek i znalazłem się właściwie przy ziemi. Z tej perspektywy wcale nie wyglądało to źle. Nie było nawet wysoko. Wszedłem do budynku, po drugiej stronie, szukając lekarza.